Najpierw kilka słów o samym występie.
Supportów nie widziałem. Przyjechałem na miejsce około 20:00 i akurat udało mi się wypić Red Bulla gdy drugi zespół rozgrzewający skończył grać. Dopiłem więc kofeinowo-taurynowy soczek i udałem się pod scenę. Jako, że nie jestem fanem tłoku, podeptanych butów i obitych żeber ustawiłem się jakieś dwa-trzy metry od sceny po lewej stronie sali. Co widać na zdjęciach.
Fanatykiem Behemotha także nie jestem, ale cenię Nergala za poglądy oraz ciężką pracę, którą wkłada w swoją firmę, przy okazji promując Polskę na całym świecie. Bo Behemoth to nie tylko kapela. To firma, której prezesem jest Darski. I to wcale nie ujmuje im nic z tego, co robią.
Występ był spektaklem, muzycznym przedstawieniem. Każdy numer poprzedzało motto wygłaszane przez Nergala nadające właściwy odbiór utworowi.
Dużo ognia, dymu, stroje i scenografia - to dopełniało energetyczną dawkę mocnych brzmień. Nergal niczym kapłan prowadzący kongregację; Orion ze swoim basem jak topór, przypominał Uruk-Hai z Władcy Pierścieni; pierwsze skrzypce Setha i bijące w tle serce perkusji Inferno dopełniały widowisko. Był czad, moc i dużo pozytywnej energii. Czuć było w Nergalu radość życia i mimo niezbyt dobrego i sporadycznego kontaktu z publicznością, było to elektryzujące.
Kiedy kilka lat temu byłem na koncercie Behemota, to wśród publiczności dominowała młodzież. Wczoraj, mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością, średnia wieku znacznie przekraczała trzecią dekadę życia. I to mówi bardzo wiele o samym zespole Zespole, który nie tylko zdobywa nowych fanów postawą lidera i świetną muzyką. Oni wychowali sobie pokolenie fanów. Dziś trzydziestoletnich.
Dlatego zapewne w powietrzu w Stodole nie było wyładowań elektryczności czy eksplozji temperamentów. Raczej jednostajny szum wysokoenergetycznego reaktora. I to było fajne. Bez zajawki i pisków. Wszyscy przyszli zobaczyć spektakl, formę muzycznego teatru, która naładuje ich na cały nadchodzący tydzień. W moim odczuciu Behemoth nie zawiódł...ale też nie urwał jajec.
Ale chyba nie tylko o to chodzi w metalu, żeby zniszczyć słuchaczy, zgnieść ich i wypluć. Behemoth jest już chyba na to, zbyt dojrzałą kapelą i ma coś do przekazania poza niesamowitą dawką energii.
Mi się podobało, dostałem to, po co poszedłem. Oczywiście nie zabrakło tekstów, które niektórzy religijni zeloci mogliby uznać za bluźniercze i były płonące, odwrócone krzyże przy "Christians for the Lions".
Świetny spektakl, mocne zamknięcie tygodnia. No i ładuje nieco lepiej niż msza o 18:00 w lokalnej parafii.
"Idźcie, ofiara spełniona"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz