czwartek, 4 czerwca 2015

Polactwo i "sukces"

Tak długo jak Polak nie będzie wspierał Polaka w najdrobniejszych sprawach – tak długo Polska będzie w czarnej dupie.
Mamy taką dziwną cechę „narodową”, że nie potrafimy się cieszyć z sukcesu i szczęścia innych. Nie chcę diagnozować przyczyn czy analizować powodów. Chodzi o czystą obserwację rzeczywistości i wypływające z niej wnioski.
Sukcesu należy zazdrościć, bo to może mieć wpływ motywujący. Ale jak z każdą emocja, zazdrość przesadzona prowadzi do zawiści. A ta, z kolei ma działanie nie budujące, a destrukcyjne.
Jeśli czysto zazdroszczę komuś, że coś osiągnął, to chcę dążyć do podobnych lub lepszych rezultatów. Często badam, co takiego zrobiła dana osoba, że jej się powiodło. I chcę mieć to samo.
Jeśli natomiast wejdzie mi w głowę zawiść – wtedy również mogę badać powody sukcesu…ale moje intencje nie są czyste. Chcę go podważyć, zmniejszyć jego siłę, ująć z niego ile się tylko da. Najgorsze w tym jest to, że tak naprawdę nic tym nie zyskuję…oczywiście poza patologiczną radością ze zniszczenia czyjegoś osiągnięcia. Bo destrukcja bez zysku nie jest nawet egoistyczna…jest chora. Po prostu.
Co można, zatem zrobić? Przede wszystkim należy do zazdrości, która jest naturalna, dołożyć radość z powodzenia innych ludzi. To niewiele, a pozwala uniknąć przesilenia tej zazdrości w kierunku niszczącej zawiści. Jeśli cieszę się z sukcesu drugiej osoby, to czerpię z niego coś dla siebie, jest on dla mnie wartością dodaną. Nie muszę wtedy robić nic więcej – już „zarobiłem”. Jeśli chcę mogę, z takim nastawieniem, próbować wyciągnąć z tego więcej. Nie materialnie, ale motywacyjnie. Wyciągnąć naukę, doświadczenie i siłę.
Materialnie – to chyba jedyny przypadek, gdy „cieszymy” się z sukcesu innych – gdy mamy z tego wymierny zysk. Bo jeśli, na przykład, kolega dostał podwyżkę za wyniki w pracy i stawia wszystkim piwo w knajpie, to wszyscy cieszą się z jego sukcesu…a raczej cieszą się, bo zyskują na jego premii. Można to przełożyć na setki innych przykładów. Natomiast, jeśli cudze osiągnięcie nie przenosi się na nasz zysk…wtedy mamy problem nawet z wykrztuszeniem szczerego „Gratuluję”.
Drugą stroną takiego zachowania, jest podkopywanie metod osiągnięcia sukcesu. Jak często słyszycie, jak ludzie w jego obliczu mówią – „pewnie nakradł, naoszukiwał i zniszczył ludzi na drodze do tego…”. Tutaj wchodzi w grę nie tylko niewiedza, ale też brak wiary w to, że można cokolwiek osiągnąć ciężką pracą i poświęceniem. Polska sytuacja polityczno-gospodarcza nie sprzyja zmianie tego postrzegania…ale to zaklęte koło – my nie wierzymy w to, że praca może prowadzić do sukcesu i nie dajemy z siebie wystarczająco dużo by go osiągnąć, kombinujemy. Tracą na tym przedsiębiorcy, firmy i też muszą szukać wyjścia z sytuacji. Zwalniają, redukują wydatki, koszty. Co ma przełożenie na cały złożony system gospodarczy kraju…kółeczko się zamyka…


A szczęście? Bardzo ulotne i ciężkie do wypracowania. Zwłaszcza w niesprzyjającej atmosferze. Mamy wbudowany taki mechanizm, że chcemy szczęścia własnego. Rzadziej jednak chcemy szczęścia innych. I często prowadzi to do sytuacji, że nie widzimy tego, że szczęście innych jest zaraźliwe. Zaraźliwe w sensie, że czujemy się lepiej w otoczeniu ludzi szczęśliwych, wpływa to na nas i pcha w kierunku szczęścia własnego. Nikt nie odczuje szczęścia będąc cały czas otoczonym ludźmi nieszczęśliwymi. To niemożliwe. Bo do szczęścia potrzebujemy innych ludzi. Nie tylko po to, aby się nim dzielić, ale też po to, by wzmacniali nasze odczucia swoimi.
Skąd, zatem bierze się odczucie duszenia się cudzą radością, powodzeniem? Zapewne z tego, że nie wierzymy we własne siły, nie doceniamy swoich możliwości i zaprzeczamy temu, że potrzebujemy szczęścia i możemy je osiągnąć. I wrzucamy się sami w studnię niepowodzeń. Często urojonych i niepotrzebnych. Bo większość tego, do czego dochodzimy w naszym życiu, niezależnie od tego jak małe i nieważne się wydaje, powinno nas cieszyć. Jeśli chcesz zarabiać trzy tysiące na rękę, a na start dostajesz dwa i pół, to jest to krok w kierunku celu, nie porażka. Jednak często uznajemy to za porażkę. I znowu – przykłady można mnożyć…jeśli chcesz schudnąć pięć kilogramów w miesiąc, a udało się tylko trzy – zamiast uznać to za porażkę – trzeba nauczyć się cieszyć się z postępów.
To ważne – nauczyć się cieszyć z drobnych postępów i dążyć wytrwale i ciągle do obranych celów. Jeśli na którymkolwiek z etapów się poddajemy – to przegraliśmy.
I ważna sprawa – zabrzmi to okrutnie i egoistycznie – jeśli macie w swoim otoczeniu ludzi ciągle krytykujących wasze osiągnięcia, wasze drobne sukcesy, jeśli ktokolwiek z Waszych znajomych mówi – „miałeś zrobić 1000 kroków, a zrobiłeś tylko 600 – jesteś cienias” – to nie powinno takiej osoby być przy Was. Izolujcie takie osoby z Waszego życia, a przynajmniej nie dzielcie z nimi Waszych planów i celów. Nie są tego warci i są toksyczni dla Was. Bo zarówno szczęście jak i sukces zależą, czy tego chcemy czy nie, od innych ludzi…i jeśli siedzicie w kotle z Polakami, którego nie musi pilnować żaden diabeł (jak w dowcipie, że Polacy sami się ściągają z powrotem w dół, jak któremuś się uda wychylić), to trzeba tern garnuszek opuścić jak najszybciej. Metaforycznie albo dosłownie.
I nie dziwne, że wielu ludzi dziś ucieka z dusznego klimatu „polactwa”. Emigrują zarobkowo, bo w UK czy gdzie indziej, ludzie potrafią gratulować i cieszyć się z Twojego awansu ze zmywaka na kuchnię – u nas dostaniesz, co najwyżej pobłażliwego kuksańca z cichym „kiepas”. No chyba, że postawisz piwko – wtedy wszyscy, na chwilę, są twoimi sprzymierzeńcami. Tylko, że to fałszywe i nieszczere.
Dlatego trzeba powtórzyć to, co napisałem na początku:

Dopóki Polak nie będzie wspierał Polaka w osobistych osiągnięciach – nie mamy, co liczyć na cud. Ani polityka, ani gospodarka nie zagwarantuje nam zmiany. Bo te muszą zacząć się od tego, że Kowalski szczerze wesprze Nowaka w jego drodze do sukcesu. Wzmocni jego poczucie sensu i celu…tymczasem widzimy, że nieważne gdzie dwóch Polaków się spotka – jeden będzie ciągnął drugiego w dół. I dopóki to się nie zmieni, dopóki zamiast spychać za szmaty nie zaczniemy podawać sobie stopki do przeskoczenia muru – będziemy w czarnej dupie…

czwartek, 28 maja 2015

Ateizm „skażony”

Jak to skażony? Co to znaczy?

Znaczy to, że w dzisiejszej rzeczywistości ateizm przestał być tym, czym z założenia być powinien i idzie długimi krokami w kierunku, który jest mocno niepokojący.

I muszę przyznać, że przez spory czas sam ciągnąłem ten wózek w takim kierunku.

Przychodzi jednak czas refleksji, któremu sprzyja zdystansowanie się do tematu. I mam kilka uwag do tego jak, zwłaszcza on-line, jest proponowany, promowany i przedstawiany ateizm.

Definicja

Milion sto dwudziesty raz – ateizm to brak wiary w Boga. Koniec kropka!


Ateizm to nie jest wiara w nieistnienie Boga/bogów; ateizm to nie jest światopogląd, ideologia, filozofia. Może być elementem tych zjawisk, może być ich wynikiem lub źródłem. Ale nie jest na tyle silną, pojedynczą ideą by stanowić o czymkolwiek.


Dlatego pisanie o ateizmie, jako postawie życiowej jest po prostu głupie. To tak, jakbyśmy owijali samych siebie wokół tego, że nie lubimy piłki nożnej, albo nie akceptujemy przykrego zapachu. TO ZA MAŁO!

I prowadzi to, do nieco niepokojących działań, które niosą za sobą dodatkowe treści, których dyskusja o zaprzeczeniu jakiejkolwiek tezy, mieć nie powinna. I czy w ogóle mozemy i powinniśmy dyskutować o tym, że coś odrzucamy? Dyskutować o przyczynach odrzucenia jakiejś tezy i o konsekwencjach takiej decyzji - tak. Ale budować na pojedynczym oświadczeniu cały system? Często pojawiają się nadbudowy ateizmu, które pachną nieładnie…bardzo nieładnie, bo zalatują dogmatyzmem…

Dogmaty

Budowanie wokół tezy odrzucającej pewną propozycję czegokolwiek jest według mnie nadużyciem. Nadużyciem, które jest o tyle groźne, że nie ma, w jaki sposób domknąć zakresu, granicy tematu…bo nie wytycza się granicy wokół punktu! I dlatego ciągle dookoła słyszymy – „...ateizm to to! Ateizm to tamto! Jak jesteś ateistą to powinieneś, nie możesz, musisz…”.

Wyobraźmy sobie inną propozycję. Na przykład „asmoczyzm”, czyli odrzucenie wiary w smoki. Czy to, że powiem, że nie wierzę w smoki powoduje coś jeszcze, poza samym stwierdzeniem? Albo nie powoduje nic, albo powoduje bardzo niewiele. 


Na pewno wkładam opowieści o smokach na półkę z fantastyką, na pewno krytycznie będę słuchał opowieści o smokach…poza tym…raczej nie ma to wpływu na moje życie. Ponadto fakt, że smoki są według mnie fikcją nie ujmuje niczego bohaterom mitów i baśni…oni nadal są odważni, mężni i nieustraszeni, wobec czegoś znacznie silniejszego od nich. Czy mam wszystkie te cechy wyrzucić na śmietnik, tylko, dlatego, że opowiadamy o nich w kontekście fikcyjnego bytu? Nie mogę tego zrobić. Zwłaszcza w czasach, gdy poruszamy się w świecie iluzji, złudzeń i internetowej fikcji.

Przegięciem totalnym byłoby zbudowanie wokół niewiary w smoki ideologii, postawy, która mówiłaby, że wierzący w nie to idioci, że duże jaszczury to mit, że postaci z eposów to oszuści i kłamcy. Czy nie widzicie w tym zwykłej głupoty? Przegięcia w kierunku, w jaki taka prosta i jednoznaczna propozycja iść nie powinna.

Wróćmy do ateizmu.

Widzę wokół pojęcia ateizmu budowanie, może nie religii, ale dogmatyzmu – jak najbardziej. I to jest hipokryzja.

Bo intelektualnie uczciwa osoba, która odrzuca wiarę w Boga, czary-mary czy inne niestworzone rzeczy jako nielogiczne, niespójne i wewnętrznie sprzeczne, nie powinna jednym zamachem wygłaszać poglądów przeciwko tej wierze. Działa tutaj zasada, że odrzucenie jakiegoś pomysłu to nie jest automatycznie przyjecie postawy przeciwnej do niego. To, że nie wierzę w smoki, nie oznacza, że powinienem atakować tę koncepcję.

A to się dzieje w dzisiejszym „ateizmie” i przybiera formy bliższe wojującemu teizmowi, fanatyzmowi, niż rzekomo wyzwolonemu, pozbawionemu wiary w bóstwa życiu. Budowane są całe cytadele pojęciowe, które okalając ateizm, wypaczają go, naddają założenia, nadbudowują ideologię i światopogląd. Nie będę sypał przykładami, bo tych można znaleźć setki w sieci, także na moim blogu. 

Alternatywne do teologicznych wykładnie świętych pism, krytyka dziecinnych koncepcji Boga, ostre ataki na ludzi wierzących czy instytucje. I to wszystko jest przyklejane do ateizmu. Przypinanie do najmniejszych nawet problemów społecznych czy politycznych "spiskowej" lub bardzo luźno powiązanej przyczynowości wywodzonej z religii czy wiary w Boga, podczas gdy przyczyny są prozaiczne, proste i nieskomplikowane.  Ludzka chciwość, apatia, żądzą władzy…

Przez to, w naszej świadomości ateizm przestaje funkcjonować, jako pojedyncza teza…staje się zlepkiem postaw, podyktowanych wykładniami samozwańczych wojowników…o nie wiadomo, co…

I ciągłe czujemy i widzimy jeszcze jedno - nieustające korzystanie z tych samych mechanizmów, które taka postawa powinna odrzucać jako wrogie, szkodliwe. Ambicjonalne sztuczki, granie na kartach intelektu i godności. Manipulacje, które mają miejsce po obu stronach teistycznej batalii są powszechne i prawie identyczne...i są postrzegane jako wojna...tylko o co?

Zmiana

Odrzucenie tezy nie daje siły, nie daje wiedzy, nie proponuje nic w zamian. I jeśli miałbym być szczery, (a chcę być szczery) to jestem tym zmęczony. Zwłaszcza tym, że osoby funkcjonujące w środowisku związanym i okalającym ateizm, mają dogmatyczne wręcz wymagania wobec swoich domniemanych „współwyznawców”. I nie używam tego określenia bez powodu… Bo ateizm, zwłaszcza w swoim medialnym wydaniu, zaczyna przypominać religię. Nie sensu stricte, ale po bliższym przyjrzeniu się…nosi jej znamiona. 

Zawiązują się kółka niewiary, grupy ludzi podzielających taką, a nie inną wykładnię ateizmu, zgromadzenia osobników akceptujących danych zestaw nadbudowy braku wiary w Boga…i to wszystko przypomina odłamy ideologiczne. Zwłaszcza, gdy ateizm miesza się z polityką.

I sam nie pozostaje bez winy, bo leciałem długi czas po tych trendach, wchodziłem w te tematy…aż znalazłem dystans i udało mi się spojrzeć krytycznie na te sprawy. Widzę, co się dzieje, wiem, że ludzie potrzebują akceptacji w społecznościach i są w stanie wiele poświęcić by taką akceptację uzyskać…włącznie z poświęceniem własnej intelektualnej integralności i uczciwości. Idą po najmniejszej linii oporu, podpisując się pod gotowymi, dogmatycznymi koncepcjami. 

I muszę powiedzieć jedno – mi to nie pasuje, męczy mnie i zniewala wewnętrznie. Nie wierzę w żadne czary-mary, nie oddaje czci żadnym abstrakcyjnym bytom, nie przepadam za religiami. I zaczyna mi być szkoda czasu na dyskusje z rzeczami i ideami, którymi gardzę, które powinienem po prostu ignorować. 


Pominę już temat, ilu spośród tak zwanych ateistów on-line, wierzy w Boga...tylko po prostu się na niego obrazili. Albo ze względu na krzywdy osobiste, albo ze względu na swoje religie, kościoły, które wyrządziły im jakieś szkody...to nie jest dojrzała niewiara...to foch małolata, który obraża się na mamę za zakaz wyjścia na imprezę...i ją obgaduje z rówieśnikami na przerwach w szkole, jaką to jest niesprawiedliwą kobietą, ...nie mniej, nie więcej...

Nie spodziewajcie się zatem, że szybko wrócę do tego tematu. Mierzi mnie to całe zamieszanie, które sami nakręcaliśmy wokół tematu, który dla racjonalnie myślącego człowieka nie powinien istnieć...bo jest miałki, pusty, bez znaczenia.

Tak jak zapewne bez znaczenia będą powyższe słowa dla tych co nie skumali...cała reszta...smacznego :)

środa, 27 maja 2015

Zaburzona tożsamość



Widzę dziesiątki, setki ludzi, którzy funkcjonują on-line. Nie piętnuję tego, rozumiem to. Tylko jest mały problem…no dobra, nie taki mały…
Prywatność
Z niej rezygnujemy. Świadomie lub nieświadomie. I wchodzimy w taki dziwny układ, że odsłaniamy się coraz bardziej, tylko dlatego, żeby utrzymać stan normalny. O co chodzi?
Udostępniamy on-line mnóstwo prywatnych informacji. W normalnym świecie, za takie informacje ludzie płacą grube pieniądze. Tymczasem on-line, oddajemy to za darmo i ten, kto takie dane pozyska – bierze za to grube pieniądze. Co dostajemy w zamian? Przeważnie iluzję, często miejsce wyplucia z siebie wszystkiego, co nas gryzie i trapi, bardzo często – uzależnienie!
Bo działa tutaj kilka typowych dla uzależnień mechanizmów…między innymi zasada utraconych kosztów.
Inwestujemy prywatnością w medium i oczekujemy czegoś. Dostajemy to i nam się to podoba. Poprzeczka rośnie i żeby wejść na kolejny poziom, musimy inwestować dalej. W pewnym momencie zainwestowaliśmy tyle, że rodzi się nas poczucie, że wsadziliśmy w to już dużo i wycofanie się jest nierozsądne i nielogiczne. I inwestujemy dalej, mimo tego, że zaczynamy tylko tracić, nie zyskiwać.
Wszyscy wiedzą o nas wszystko…a przynajmniej tyle, że realnie mogliby nam zaszkodzić…przynajmniej na poziomie mentalnym, a czasem nawet na fizycznym.
Co otrzymujemy w zamian? Tak naprawdę!
Złudzenia
Pisałem już o tym, ale powtórzę – to jak prezentujemy siebie on-line to złudzenie! Nikt nie jest autentyczny on-line, prawie wszyscy kręcą, kłamią i oszukują innych. To norma, z której często nie zdajemy sobie sprawy. Mówię nie tylko o tym, jak sami się zachowujemy, ale głównie o tym, jak odbieramy innych.
Ile razy weszliście na profil kogoś „znajomego” na FB i na podstawie informacji, jakich on udzielił do publicznej wiedzy, oszacowaliście swój poziom zaufania do niego? Pewnie się zdarzyło. Bo uznaliście, że skoro udostępnia tak dużo "prywatnych" informacji, to nie ma nic do ukrycia i jest godny zaufania. NIE BARDZIEJ MYLNEGO. Większość ludzi kłamie on-line odnośnie swojego życia, przeszłości, wykształcenia, pracy zawodowej. Dodają sobie to, czego nigdy nie osiągnęli; wyolbrzymiają swoje cechy; milczą na temat niewygodnych faktów. Kreacja samych siebie nie zna granic. Karmimy się iluzjami i budujemy na ich podstawie realne emocje, wrażenia i ułudę relacji. I wchodząc w taką relację, poddajemy im siebie pod ostrzał. Bo Ci ludzie szukają potwierdzenia swoich wydumanych statusów i wymyślonych postaci...często poprzez poniżanie i żerowanie na innych.
Znajomy na FB nie jest Twoim znajomym. Jest awatarem kogoś, wycinkiem, fragmentem osoby. Fragmentem wystawionym na widok publiczny. 

W mediach społecznościowych wszyscy staliśmy się celebrytami naszego małego świata. I pazurami i kłami walczymy o swój moment w świetle reflektorów. Nie patrzymy na innych ludzi. Nie patrzymy ile sami marnujemy zasobów karmiąc te złudzenia.

I nie zaprzeczajcie, bo dobrze o tym wiecie. Tylko, że relacje on-line dają złudę bezpieczeństwa, dlatego się im poddajemy tak łatwo. On-line czujemy się chronieni płaszczykiem anonimowości. I spotykają nas później sytuacje, że ktoś utożsamiający się z etykietką „znajomy”, czuje się, jakby znał rzeczywiście drugą osobę i żąda od Was integralności Waszego wizerunku, reaguje agresywnie na zmiany…tak jakby wiedział o Was wszystko i dla niego zmiany są niepokojące i mają wpływ na jego życie. Tylko, że nie mają, a przynajmniej nie powinny mieć, gdybyśmy podchodzili do mediów społecznościowych z głową i dystansem.
Jak to jednak jest?
Tożsamość zagubiona
Wszyscy, gdy wchodziliśmy do sieci, mniej lub bardziej świadomie mieliśmy na uwadze, że sieć to zbiorowisko anonimowych osób, ukrytych za profilami, awatarami, ikonkami i ksywkami. I przez pewien czas to się utrzymywało. Internet był anonimowy.
Wraz z nadejściem mediów społecznościowych, ta granica się zatarła. FB wymaga potwierdzeń autentycznych danych, Google weryfikuje nas po numerach telefonu. Sami wystawiamy się na widok publiczny - media społecznościowe tworzą specyficzny rodzaj ekshibicjonizmu. Fałszywego i szkodliwego. 

Wszyscy śledzą i szpiegują, co robimy, jak robimy, po to, żeby nam coś sprzedać. Czasem to maszynka do golenia, często to jest po prostu sprzedaż towaru jakim są oni sami. I przestaliśmy być zlepkiem pikseli z ksywką. Staliśmy się realną osobą z potencjałem nabywczym. I zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego popełniamy największy błąd, jaki można popełnić w odniesieniu do wirtualnej rzeczywistości – zaczynamy utożsamiać się z tym jak siebie prezentujemy on-line.
Stąd już tylko równia pochyła…

I nie bagatelizujcie tego, bo popełniacie kolejny błąd!

Nie jesteście swoimi profilami. 
Osoby z kręgów znajomych w społecznościówce, to nie są Wasi przyjaciele. 

Są on-line całe tabuny ludzi z zaburzonym poczuciem tożsamości. Dla nich Internet jest drugim domem. Oczekują bezpieczeństwa, komfortu, władzy…i gdy to tracą zaczynają po prostu świrować. I wciągają w swoje fobie i jazdy innych.
Jak przyglądam się całemu temu zjawisku, to odnoszę wrażenie, że etatowe trolle internetowe mają więcej rozsądku od większości aktywnych „fejsbukowiczów”. Oni wiedzą, po co przychodzą, co chcą osiągnąć, robią swoje i idą dalej. Reszta zostaje ze zniszczonymi wizerunkami samych siebie; załamani tym, że ktoś wyśmiał ich zdjęcie na FB czy nieprzychylnie skomentował ich post.
Mówiłem o tym, przy tematach odnośnie dyskusji – nie zaczniesz nigdy rozsądnie dyskutować na jakiś temat, dopóki się od niego nie odetniesz, nie odwiążesz siebie od poglądu czy opinii. To samo ma miejsce, w przypadku wirtualnych tożsamości. Dopóki nie nabierzecie do nich dystansu, nie zrozumiecie, że to są i mają być tylko narzędzia – nie zobaczycie tego, co ja zaczynam dostrzegać, od momentu, gdy zacząłem odchodzić (dzięki wsparciu ukochanej kobiety) od kompulsywnego korzystania z FB i innych mediów…
Bo z życia zostaje ćpanie bitów, sztucznie podkręcane emocje i iluzje relacji…jak komuś to pasuje – przysłowiowe trampki na drogę. Postuluję jednak wylogowanie…oddech…uśmiech i życie. Prawdziwe…

piątek, 22 maja 2015

Czy zazdrość to choroba?


Dziś troszkę poważniej, o jednym z dość mało znanych, ale bardzo groźnych dla osób mających z nim styczność, zaburzeń psychologicznych, o których wspominałem w tekście „Wulkan Emocji”.

Chodzi o zespół Otella, czyli tak zwaną morderczą zazdrość.

Posiłkuję się angielską Wikipedią oraz innymi artykułami z polskiego i zachodniego netu. Wnioski oczywiście na koniec wysnuję…

Geneza samej nazwy tego zaburzenia, bierze się z opowieści o Otellu z Szekspirowskiej tragedii, o takim właśnie tytule – „Otello”. Tytułowy bohater jest dowódcą weneckiej armii. Jego konkurent do ręki Desdemony, Jago, po utracie nadziei na zdobycie kobiety, zaczyna podsuwać Otellowi sugestie zdrady małżeńskiej. Otello, karmiony kłamstwami, ostatecznie na podstawie nieprawdziwych informacji, o tym, że został zdradzony przez żonę, zabija ją i sam popełnia samobójstwo.

Stąd sama nazwa zaburzenia.

O co w tym tak naprawdę chodzi?

Po kolei.

Z definicji, zespół Otella, to zaburzenie psychologiczne, w którym partner błędnie wierzy i oskarża swojego seksualnego partnera o zdradę, bez żadnych dowodów. W tym zaburzeniu, osoba jest skupiona na seksualnej niewierności partnera.

Do symptomów zespołu Otella należą:
  • Oskarżanie partnera o patrzenie lub zwracanie uwagi na innych ludzi
  • Kwestionowanie zachowania partnera
  • Wypytywanie o rozmowy telefoniczne, włącznie z pomyłkami czy incydentalnymi rozmowami, czy każdą inną formę komunikacji.
  • Przeszukiwanie rzeczy partnera
  • Ciągłe dopytywanie się gdzie jest partner i z kim
  • Izolowanie partnera od jego rodziny i przyjaciół
  • Zabranianie posiadania hobby czy zainteresowań poza domem
  • Kontrolowanie otoczenia społecznego partnera
  • Twierdzenie, że partner ma romans, gdy chce on uciec od nadużyć i nękania
  • Oskarżanie partnera o romans w sytuacji, gdy poprzez nękania i nadużycia ustaje pożycie seksualne
  • Cierpienie z powodu braku pewności
  • Werbalna i/lub fizyczna przemoc wobec partnera i/lub wobec osoby, którą postrzega, jako rywala
  • Obwinianie partnera o zbudowanie atmosfery sprzyjającej powstaniu wrażenia zdrady i zazdrości
  • Grożenie wyrządzenia krzywdy sobie lub innym


Te symptomy są silnie związane ze stalkingiem, cyberstalkingiem, sabotowaniem działań, czy nawet z przemocą. To odróżnia to zaburzenie urojeniowe od innych zespołów urojeniowych. Można zespół Otella znaleźć też w kontekście schizofrenii, lub takich zaburzeń urojeniowych jak choroba afektywna dwubiegunowa. Jest też związane z alkoholizmem i dysfunkcją seksualną; była raportowana, jako choroba neurologiczna.

Zespół Otella przyjmuje następujące formy:

Obsesje – własne myśli są sprzeczne lub w konflikcie z potrzebami i celami ego, lub w konflikcie z wizerunkiem idealnego samego siebie. Myśli takie są postrzegane, jako bezduszne i często stawiany jest im opór. Myśli o zazdrości są doświadczane, jako uciążliwe i nadmierne, co może prowadzić do zachowań kompulsywnych, takich jak przeszukiwanie rzeczy partnera.

Ekstremalne obsesje – osoba poświęca wiele czasu na myśli napędzające zazdrość i następuje ogromna trudność w pozbyciu się ich z głowy. Osłabienie związku, ograniczanie swobód partnera i ciągłe sprawdzanie jak się partner zachowuje są dość częste. Pojawiają się też zachowania skutkujące upodleniem partnera, pobudzenia strachu przed jego gniewem. Powoduje bezsilność i może prowadzić do depresji. Poziom uzależnienia od zazdrosnego obsesyjnie partnera może prowadzić do nerwic, zaburzeń depresyjnych, a nawet podejmowania prób samobójczych. Osoba uzależniona od osoby z zespołem Otella traci sens samodzielnego życia, nie widzi możliwości na życie poza toksycznym związkiem.

Urojenia – własne myśli są uznawane, jako absolutna prawda i nie ma przed nimi wewnętrznego oporu. Wiara w te myśli może prowadzić do przekonania o tym, że:
1. Partner truje osobę z urojeniami by obniżyć jej potencję seksualną;
2. Partner wniósł z zewnątrz do związku chorobę weneryczną;
3. Uprawia seks z innymi osobami w czasie snu partnera.

Czy znamy powody powstawania tego zaburzenia? Możemy wyróżnić przynajmniej trzy przyczyny.

Pierwszą jest przyczyna psychologiczna.

Często mordercza zazdrość jest przyrównywana do stanów urojeniowych. „Złudzenie niewierności istnieje bez żadnej innej psychopatologii i może być postrzegane, jako mordercza zazdrość z swojej „najczystszej” formie (Kingham i Gordon). Przy tym zaburzeniu, wspomnienia są podświadomie zmieniane i działania partnera są mylnie interpretowane do stopnia, gdy osoba zyskuje absolutną pewność o zdradzie partnera.
Niektóre zaburzenia mózgu mogą prowadzić do powstania zespołu Otella; może pojawiać się w większości poznanych obrażeń mózgu lub potencjalnie, jako odpowiedź na spadek funkcjonalności seksualnej.

Morderczą zazdrość można powiązać z czterema cechami, które mogą do niej prowadzą (Mullen 1990):
  • Ukryte zaburzenie umysłowe, które ujawnia się przed lub w trakcie powstawania uczucia zazdrości.
  • Cechy ukrytego zaburzenia współistniejącego z zazdrością.
  • Przebieg morderczej zazdrości powiązany z ukrytym zaburzeniem.
  • Zazdrość bez związku z rzeczywistością.

Jako drugą przyczynę można wskazać osobowość. Osoby, które czują się niepewnie lub nawet są strachliwe, mogą, z łatwością, zacząć podejrzewać lub kwestionować wierność partnera. Niepewny rodzaj związku silnie koreluje z graniczną organizacją osobowości (borderline).

Trzecią przyczyną jest przyczyna środowiskowa. Nadmierna podejrzliwość prowadząca do złudzenia, że ktoś próbuje nas otruć, w celu zmniejszenia potencji seksualnej, czy urojenia paranoiczne o chorobach wenerycznych, mogą prowadzić do powstania morderczej zazdrości.

Istniej silny i dobrze rozpoznany związek pomiędzy zespołem Otella, a nadużywaniem alkoholu czy narkotyków. W dwóch badaniach, mordercza zazdrość pojawiała się w odpowiednio 27 i 34 procentach mężczyzn biorących udział w leczeniu alkoholizmu (Shrestha et al., 1985; Michael et al., 1995). Amfetamina i kokaina podnoszą możliwość powstania złudzeń niewierności, które mogą się utrzymać nawet po zaprzestaniu ich zażywania.

Póki, co, nie ma jednej skutecznej metody na zapobieganie morderczej zazdrości. Często jej wyleczenie jest niemożliwe z powodu współistnienia innych, dominujących zaburzeń, które wymagają pilniejszej uwagi.

Wyzwalaczem dla zespołu Otella jest najczęściej niewierność seksualna dla mężczyzn i niewierność emocjonalna dla kobiet. Mężczyźni dużo częściej uciekają się do używania przemocy i znacznie częściej są w stanie skrzywdzić lub zabić własnymi rękoma. Kobiety częściej sięgają po bronie obuchowe lub ostre przedmioty, noże. Mężczyźni bardziej skupiają się na statusie i zasobności rywala (rzeczywistego lub urojonego); kobiety na młodości i fizycznej atrakcyjności.

W jaki sposób rozpoznać zespół Otella?

Wymagane jest indywidualne i bardzo gruntowne podejście do rozpoznania morderczej zazdrości. Pierwszym krokiem jest zapoznanie się z historią życia obu partnerów, razem i osobno. Najważniejsza jest pełna i szczegółowa historia psychiatryczna zazdrosnego partnera. Podczas tej oceny, można rozpoznać, czy zazdrość jest urojeniowa czy obsesyjna. Każda kwestia związana z zazdrością musi być traktowana z delikatnością i taktem, jako wrażliwy temat. Należy pamiętać, że wina za zazdrość najczęściej jest przerzucana na partnera, a odsuwana od własnego zachowania. Ważna jest historia chorób psychicznych, nadużywania szkodliwych substancji. Są to czynniki sprzyjające powstawaniu tego zaburzenia.

Kolejnym krokiem jest przedstawienie obu partnerom ryzyka. Ważne jest zapewnienie potencjalnej ofierze bezpieczeństwa. W takich przypadkach nawet klauzula poufności lekarz-pacjent, może zostać uchylona.

Czy leczy się zespół Otella?

Tak. Jest to jednak podejście bardzo indywidualne, tak jak indywidulane jest odczuwanie morderczej zazdrości i symptomy. Psychoterapia może być efektywna, to w przypadku poważniejszych przypadków nie daje efektów. Najlepsze efekty daje terapia poznawczo-behawioralna.

Do sposobów leczenia zaliczamy:

Medyczne:
  • Leczenie pierwotnej choroby psychicznej
  • Leki antypsychotyczne
  • Leki antydepresyjne

Psychologiczne:
  • Psychoedukacja dla osoby dotkniętej i partnera
  • Terapia behawioralna
  • Terapia poznawcza
  • Indywidualna psychoterapia
  • Psychoterapia intuicyjna (Insight oriented psychotherapies)
  • Terapia rodzinna
  • Terapia dla par

Społeczne:
  • Geograficzne rozdzielenie partnerów
  • Prace społeczne nakierowane na opiekę nad dziećmi
  • Leczenie uzależnień 


Problemem jest fakt, że osoby z tym zaburzeniem nie dopuszczają możliwości istnienia u siebie jakichkolwiek psychicznych kłopotów. Dlatego rozpoznanie i leczenie jest podejmowane rzadko i stanowi poważny problem dla całego otoczenia osób morderczo zazdrosnych.

Zespół Otella niesie za sobą poważne ryzyka!

Pierwszym są zachowania potwierdzające. Gdy podejrzenia o niewierności rosną, dochodzi do kompulsywnych i ograniczających swobodę partnera zachowań kontrolujących – sprawdzania osobistych rzeczy, korespondencji, ustawiania kamer, mikrofonów, wynajmowania prywatnych detektywów, sprawdzania bielizny pościeli, a nawet genitaliów.

Osoba zazdrosna może posunąć się do wyrządzania krzywdy samemu sobie. Samobójstwo jest niestety powszechne w przypadku morderczej zazdrości, zwłaszcza, że jest związane z depresją i nadużywaniem substancji (alkoholu, narkotyków).
Osoba zazdrosna jest także zagrożeniem dla innych. Według badania z 1994 roku (Mullen & Martin), 15% kobiet i mężczyzn było ofiarami fizycznej przemocy ze strony zazdrosnego partnera. Kulturowo, zazdrość bywa usprawiedliwieniem dla przemocy w związkach. Najczęstszymi ofiarami zabójstwa są byli partnerzy, zarówno wśród sprawców płci męskiej jak i żeńskiej. Ryzyko wyrządzenia krzywdy rośnie w przypadku spożywania alkoholu.

Za polską Wikipedią:

„Partner, domniemany kochanek (lub kochanka) mogą stać się ofiarami zabójstwa czy ciężkiego uszkodzenia ciała na skutek napaści na nich chorego w wyniku urojonych motywów konieczności obrony (prześladowany staje się prześladowcą).”
Ryzyka dotyczą też dzieci pozostających w domostwie, gdzie znajduje się osoba dotknięta tym zaburzeniem. Mogą być one ofiarami emocjonalnych lub fizycznych nadużyć, jako bezpośredniego rezultatu działań zazdrosnego partnera. Dzieci mogą być także świadkami kłótni lub przypadkowymi ofiarami przemocy pomiędzy partnerami. Często dochodzi do projekcji, przeniesienia agresji na dziecko podobne charakterem lub wyglądem do partnera, o którego osoba jest zazdrosna.




Zazdrość…czasem jest cementem spajającym emocjonalnie związek, dodatkiem powodującym dreszczyk emocji. Często staje się jednak ciężarem. I wbrew pozorom, syndrom Otella nie jest wcale tak rzadki. Nie chcę wchodzić w rolę autorytetu, ale obserwacje pokazują, że związków toksycznych przez zazdrość jest naprawdę ogrom. Kobiety są do tego stopnia zastraszone i uzależnione psychicznie, fizycznie i materialnie od mężczyzn, że nawet nie dopuszczają do siebie myśli, że to z facetem jest coś nie tak…
Z zazdrości zaczynamy czasem bardziej dbać o nasze relacje z partnerem…ale niestety równie często, jak nie częściej – ograniczamy mu wolność, budujemy podejrzenia, zaczynamy szpiegować, wypytywać, izolować…

I równie często jak nie widzimy, gdy tak zła zazdrość w nas rośnie, nie dostrzegamy jej u innych, czasem bliskich nam osób. Nie pomagamy, nie reagujemy, nie chcemy się wtrącać, bo to intymne…

Na pytanie, dlaczego ktokolwiek myśli, że zazdrość usprawiedliwia w nawet minimalnym stopniu przemoc czy nadużycia…odpowiedzcie sobie sami. 

Czy kiedykolwiek powiedzieliście lub pomyśleliście – „Rozumiem, że ją/go uderzył/uderzyła…myślał/a, że ją/go zdradza…”.

Od klapsa za podejrzenia, do zaduszenia z powodu obsesji…granica jest cienka, bardzo cienka…zwłaszcza, że mówimy o czymś, w gruncie, tak delikatnym i podatnym na zaburzenia jak nasza psychika…

poniedziałek, 18 maja 2015

Wulkan emocji

Wkurzył Was ktoś ostatnio? Pewnie tak…i co zrobiliście? Komu daliście w pysk?

Zachwycił Was widok w parku? Poza tym, że w duchu się uśmiechnęliście czy uroniliście łzę – jak to okazaliście? I nie mówię o pykaniu fotek smartfonem…

Wszystkie uwarunkowania społeczne powodują, że z jednej strony nie uczymy się okazywać emocji, z drugiej boimy się to robić. I jest to poważny problem.

Zamiast powiedzieć kumplowi, który codziennie nas irytuje, że jest kretynem, raz na miesiąc wdajemy się w bójkę bez powodu. Zamiast powiedzieć komuś, do kogo coś czujemy, że go lubimy, zbieramy się miesiącami na jedno wielkie miłosne wyznanie…i kończymy rozczarowani, zdołowani, odrzuceni.

Bo emocje nie są czymś, co możemy i powinniśmy kumulować. Nie ważne czy mówimy o negatywnych, czy też pozytywnych emocjach.

Sytuacja w przypadku złości, irytacji czy zwykłego wkurzenia jest prosta i oczywista…znaczy tak się wszystkim wydaje. Bo mała złość jest niegroźna i nie trzeba jej okazywać; tylko trochę się zirytowałem – luzik. I kropla do kropli…pucharek się przepełnia. I nagle idziesz po ulicy, i ktoś na Ciebie spojrzy – BUM! Coś pęka. Albo gorzej – jest to ktoś Ci bliski…czy zasłużył na eksplozję tysięcy małych złości w jeden huragan maksymalnego wkurwu? Pewnie nie, ale co poradzisz – się nazbierało…

Powiecie, no dobra, a co z pozytywnymi emocjami. Przecież eksplozja miłości nie może być zła? Co jest złego w okazaniu nazbieranej przez jakiś czas sympatii na raz, od razu…tylko, że takie patrzenie pokazuje jak samolubni jesteśmy w okazywaniu tych emocji. Bo zabić można też miłością! Udusić, zgnieść, zniszczyć, osaczyć.

A w związku? Jest w psychiatrii rozpoznane pewne zaburzenie, które między innymi bierze się z takich właśnie praktyk – braku okazywania emocji, kumulowania ich. Poza innymi czynnikami, które wpływają na rozwój Zespołu Otella (czynniki organiczne, genetyczne czy alkoholowe), właśnie brak umiejętności okazywania emocji, między innymi powoduje budowanie w takiej osobie urojeń i obsesji. Otello, postać ze sztuki Szekspira zamordował swoją żonę Desdemonę, bo podejrzewał ją, niesłusznie, o zdradę. Z czego wynikać może taka postawa? Między innymi z tego, że zdajemy sobie sprawę z tego, świadomie lub podświadomie, że nie okazujemy w sposób właściwy swoich emocji i obawiamy się, że to powoduje, że na 100% nasz partner szuka jej gdzie indziej…i nadal kumulujemy emocje…tym razem te dobre, wymieszane z tymi toksycznymi – zazdrością, lękiem i obsesją. I finalnie, jedynie śmierć partnera zdaje się rozwiewać nasze obawy o zdradę. Ale o zespole Otella napiszę detalicznie innym razem…

Wtedy też następuje to, co jest jedną z największych pułapek takiego kumulowania emocji – przestajemy je rozróżniać. Jak pisał w „Biblii Szatana” Anton LaVey:

„Dzięki uczciwemu rozpoznaniu obu tych uczuć i opowiedzeniu się i za odczuwaną przez niego miłością, i za nienawiścią, nie występuje zjawisko mieszania ich obu. Nie posiadając zdolności doświadczania jednego z tych uczuć, nie możesz w pełni doświadczyć drugiego.”

I uznajemy, że gniew to wyraz miłości, złość to wynik namiętności, a nienawiść, to po prostu inna twarz miłości. Dlatego właśnie kumulowanie emocji jest zawsze groźne. 

Niezależnie od tego, czy mówimy o dobrych, czy złych emocjach.

Jesteśmy istotami emocjonalnymi, uczuciowymi. Emocje kierują znaczną częścią naszych decyzji, działań i kroków w życiu. I to jest OK, bo musimy patrzeć na siebie, gdy kroczymy przez naszą egzystencję. Zbyt często jednak słyszymy, dookoła że nie powinniśmy reagować emocjonalnie, że to błąd, że to wykrzywia perspektywę. Tylko, że to oznacza przyjęcie obrazu obojętnego, takiego, jakiego wymagają od nas inni…nie naszego, osobistego, korzystnego wewnętrznie dla nas. Owszem, czasem podejście „na zimno” jest konieczne, pożądane. Tylko, że jeśli podskórnie mamy do danej sprawy emocjonalne podejście, to niewyrażone będzie się kumulowało i prowadziło, prędzej czy później do wybuchu.

Weźmy sytuację zawodową. Musimy podjąć jakąś decyzję, która nie może być obłożona naszym osobistym, emocjonalnym podejściem. Podejmujemy ją czysto rozumowo, mimo tego, że wewnętrznie nie zgadzamy się z nią, powoduje w nas gniew. I w takich sytuacjach konieczne, dla naszego zdrowia, jest przegadanie tego z kimś zaufanym, bliskim. Wyrzucenie tego z siebie. Bo skumulowany wulkan emocji nie ma systemu celującego! I może wypalić zawsze i w każdego…a wtedy straty mogą być opłakane.


Dwa wnioski:

Uczmy się okazywać emocje – tu i teraz! Od razu. Nie pozwalajmy im się w nas zbierać, mieszać i niszczyć tego, co w małych dawkach jest cudowne i piękne, a w dużej grupie dusi i gniecie.

Zawsze miejmy pod ręką kogoś zaufanego, bliskiego. Kogoś, kto wysłucha naszych problemów, pozwoli nam się wykrzyczeć czy wypłakać. Bo społecznie nie możemy zawsze, z miejsca wygarnąć wszystkiego w każdych okolicznościach. A pozbywać się tej trucizny trzeba szybko i bezwzględnie.

W świecie idealnym – emocje powinny lądować z powrotem tam gdzie się rozpoczęły. Jeśli ktoś Cię wkurzył – powinien dostać klapsa; jeśli ktoś Cię oczarował – buziaka. Setki lat społecznej stygmatyzacji okazywania emocji uniemożliwiają lub bardzo utrudniają takie działanie. Musimy sobie radzić wiec inaczej…i musimy być bardzo ostrożni, oraz wyczuleni na samych siebie. Nie tylko dla własnego zdrowia i bezpieczeństwa…ale może także dla bezpieczeństwa najbliższych, ukochanych osób…





czwartek, 14 maja 2015

Podaj dalej!

Co dziś zrobiliście? Dla siebie? Dla innych? Wszędzie wokół ludzi, widoczne są, zwłaszcza przez osoby wrażliwe, takie małe chmurki, jak w komiksach, z powtarzającym się jak mantra tekstem „JA, Ja, ja, Mnie, Mi, moje”. I wiecie co? To jest trochę przykre i trochę smutne. Bo to, że robimy coś dla samych siebie, jest przykrywką, maską…przynajmniej tak to odbieram. Znaczy do jakiegoś czasu, bo żyłem w takim dymku przez dość długi czas.

A teraz trochę bardziej pozytywnie!

Bo nic nie robimy tylko dla siebie! A im więcej robimy rzeczy o tym pamiętając, tym żyje się nam lepiej, łatwiej, szczęśliwiej. Zapatrzeni we własne tyłki, kompleksy, wydumane potrzeby i problemy zbyt często zapominamy, że nie żyjemy w próżni. Prawie każdy z nas ma kogoś, komu nasze problemy sprawiają ból, komu nasz smutek przysparza łez…i z drugiej strony – na pewno jest ktoś, kto cieszy się naszym szczęściem, śmieje się na widok naszego uśmiechu. Tylko mamy jakoś tak dziwnie ułożone w baniach, że tego nie widzimy, dopóki nie zrobimy komuś krzywdy, nie zawiedziemy kogoś. A czasem nawet to, nie otwiera nam oczu, najczęściej przez nasze ego. I uważam, że to ważne, żeby się częściej rozglądać dookoła. Bo jesteśmy istotami empatycznymi, reagujemy na emocje dookoła nas! Emocje innych znajdują w nas swoje odbicie. Na maksa.

Tylko do cholery jasnej, nie korzystamy z tego, nie pamiętamy o tym. Ba! Często na własne życzenie się tego pozbywamy. Ja też czasem zapominam…nobody’s perfect ;)

Widzę, co się dzieje dookoła, widzę jak moje otoczenie reaguje na to, że jestem szczęśliwy. I wiecie co? Widzę dużo radości w ludziach, którzy do tej pory nie byli mi bliscy, czy nawet szczególnie znajomi.

Jest oczywiście pewna patologiczna grupa ludzi, którzy mają w mózgach odwrotne zwierciadła. Oni reagują na radość wkurzeniem, na szczęście zawiścią, na miłość – nienawiścią. I zrobią wszystko, posuną się do najgorszych łajdactw, intryg i spisków, żeby wyeliminować ze swojego otoczenia te pozytywne, zaraźliwe emocje. Czerpią radość jak innym jest źle, jak inni zostają sprowadzeni do ich żałosnego poziomu…wtedy rosną, wtedy opuszkami palców muskają to, czego tak naprawdę chcą, a czego nie są w stanie osiągnąć…

Ale do czego zmierzam?

Nie ma nic piękniejszego niż powodować u bliskich radość, ciągnąć ich w stronę szczęścia, dawać im miłość. I uczyć się ją przyjmować.

Nic nie powoduje bardziej autentycznego uśmiechu, niż radość z okazanej pomocy, wsparcia. Możecie pierdzielić o interesowności takiego postępowania, o tym, że to egoizm. Ale jeśli pomagamy innym, by czerpać z tego radość jest chyba takim dobrym egoizmem…o ile w ogóle możemy mówić o egoizmie.


Dlatego bacznie się przyglądajcie swojemu otoczeniu. Bo jednostki patologiczne trzeba bezwzględnie eliminować, a innych przygarniać do siebie, uczyć się ich i dawać się poznać. Trochę chyba na tym polega fajne i pełne życie…

środa, 13 maja 2015

Zamieszania ciąg dalszy :)


Jak pisałem wcześniej – jestem w trakcie zmian…i one postępują w dość żwawym tempie. Właśnie miała miejsce kolejna i troszkę będę musiał zamieszać ;)

Rozstałem się z redakcją portalu PolskiAteista.pl
Przyczyny i okoliczności nie są istotne. 

W związku z tym, że nie chcę przestać pisać, blog będzie dalej działał. 

Zmieniam jedynie formułę :)

Cykle pozostają offline. To znaczy, że Biblia, Koran, oraz kolejne ewentualne komentarze do „świętych pism”, będą się pojawiały w formie eBooków. Nieregularnie, może rzadziej, ale konsekwentnie do wyczerpania materiału.

Wpisy będą się pojawiały nieco rzadziej, jak wpadnie ciekawy temat. Nie będę na siłę kreował rzeczywistości. Jak pisałem wcześniej – chcę się skupić na treściach pozytywnych, kreujących coś, nie niszczących czy krytycznych. Wiec pewnie tego początkowego zajadłego ateizmu i antyklerykalizmu będzie dużo mniej. I dobrze! :D

Myślę także o tym, aby zaprosić do współtworzenia tego bloga inne osoby, które mają ochotę pisać i oczywiście mi podpasują…ale to ja o tym zdecyduję, więc darujcie sobie składanie ofert ;)
No chyba, że macie coś, czym mnie zastrzelicie, postawicie pod ścianą…takie oferty chętnie przeczytam ;)

Zamierzam kontynuować pisanie książki i skończyć ją…może nawet jeszcze w tym roku, ale zobaczymy. Mam kilka pomysłów na kolejne knigi i pewnie powoli będę dryfował w tym kierunku.
Zatem – wracam tutaj na dobre. 

Skupiam się teraz głównie na życiu osobistym, mojej kochanej połóweczce i wspólnym układaniu życia. 

Do zobaczenia wkrótce w, zapewne pozytywnym, wpisie. 
Z powrotem w macierzy :)

JOŁ!

PS: Nie reaktywuję kanału YT...filmiki i cały ten cyrk - to nie dla mnie i przy tym zostaję. Więc nie musicie pytać :)

sobota, 2 maja 2015

KOMUNIKAT!!!



Więc plan jest taki...i to jest poważna i ważna decyzja. Moje życie ulega zmianom. Ważnym dla mnie...bardzo ważnym. I muszę podjąć męską decyzję czy poświęcić się mojej ukochanej kobiecie, czy próbować ciągnąć na siłę wszystko i łatać ma prędce teksty...

W związku z tym, że tak naprawdę podjąłem tę decyzję, muszą nastąpić zmiany...

Pierwsza to przerzucenie uwagi z wpisami i tekstami na portal 
polskiateista.pl. W kilku etapach, rezygnuję z bloga na blogspocie i będziecie mnie mogli czytać właśnie tam. Zarówno we wpisach autorskich, jak i w artykułach na sam portal.

YouTube - całkowicie wywalam. Spróbowałem, ale to nie jest dla mnie Emotikon wink

Cykle...
Ksiega Mormona - do kosza...nuda...
Biblia - piszę nadal, ale offline i cyklicznie będę publikował kolejne księgi w formie eBooków.
Koran - jak wyżej...skończę offline i dostaniecie eBooka.

Ogólnie mam zamiar całkowicie zmienić to, o czym i jak piszę. Mam dość agresji i krytyki. Chcę pisać o rzeczach fajnych, ciekawych i prowadzących do uśmiechu, nie do ciągłego wkurwu...mnie i Was...

Zatem w ciągu najbliższych dni - remanent, przerzucenie najlepszych (subiektywnie) tekstów na ‪#‎polskiateista‬ i zawieszenie bloga.

I skupiam się na mojej ukochanej kobiecie...tego chcę...

Zatem, do zobaczenia na PolskiAteista.pEmotikon grin Emotikon wink

piątek, 1 maja 2015

Niepoprawnie Skomentowana BIBLIA część LIII



Dziś kończymy Księgę Liczb! Wreszcie…bo jeśli mam spojrzeć na to wstecz, to flaki z olejem, głupoty i może trochę akcji…ale słabiutko. No dobra, jedziemy!


Rozdział 35


1 Mówił Pan do Mojżesza na równinach Moabu w pobliżu Jordanu, naprzeciw Jerycha, te słowa:
2 Rozkaż Izraelitom, niech oddadzą lewitom w dziedziczne posiadanie miasta, w których by mieszkali, i pastwiska dokoła miast.
3 Miasta będą im służyć za mieszkanie, a należące do nich pastwiska będą dla ich bydła, trzód i wszelkich zwierząt.
4 Pastwiska miast, które oddacie do użytku lewitom, mają się rozciągać na tysiąc łokci wokół jego murów.

Pamiętajcie – Lewici to kapłoni, klechy, nieroby i pasożyty narodu Izraela…ale jeszcze się na tym nie poznali…

5 Odmierzcie poza miastem dwa tysiące łokci od strony wschodniej, dwa tysiące łokci od strony południowej, dwa tysiące łokci od strony zachodniej i dwa tysiące łokci od strony północnej, by samo miasto leżało w środku - to będą pastwiska owych miast.
6 Z miast, które oddacie lewitom, będzie sześć miast ucieczki, by zabójca do nich mógł się schronić, a prócz tego oddacie im jeszcze czterdzieści dwa miasta.

Co? Moment…jeszcze raz………dobrze przeczytałem – „by zabójca do nich mógł się schronić”. Rozumiem sanktuaria…ale zabójcy? Co to za „tradycja”?

7 Liczba zatem miast, które wraz z pastwiskami należeć mają do lewitów, wynosić będzie czterdzieści osiem.

Troszkę tego za skakanie wokół ołtarza dostali…ale sami to wymyślają, więc nic dziwnego…

8 Przy wyborze miast, które oddacie z dziedzictwa Izraelitów, weźmiecie z większego pokolenia większą ich liczbę, a z mniejszego - mniejszą. Każde winno odstąpić stosownie do otrzymanego dziedzictwa odpowiednią liczbę miast lewitom.
9 Tak mówił dalej Pan do Mojżesza:
10 Powiedz Izraelitom, co następuje: Gdy wejdziecie przez Jordan do ziemi Kanaan,
11 wybierzcie sobie miasta, które służyć wam będą za miasta ucieczki; tam będzie mógł się schronić zabójca, który zabił drugiego nieumyślnie.

Nieumyślnie? Jasne…już to widzę – wszyscy poza izraelitami będą zabijani „nieumyślnie”, przez przypadek…

12 Miasta te będą dla was schronieniem przed mścicielem krwi, by zabójca nie poniósł śmierci, zanim nie stanie przed sądem społeczności.

Czytaj – chrońcie zabójcę, bo go będziecie potrzebowali…trochę będzie trzeba ludzi jeszcze zabić…a najlepiej posłużyć się praktykiem, nie amatorem…

13 Co do miast, które macie ustanowić, to powinniście mieć sześć miast ucieczki.
14 Trzy miasta za Jordanem i trzy w ziemi Kanaan będą służyć za miasta ucieczki.
15 Owe sześć miast winny służyć za schronienie zarówno Izraelitom, jak i obcym, oraz tym, którzy osiedlili się pośród was; tam może uciekać każdy, kto zabił drugiego nieumyślnie.
16 Jeżeli kogoś jednak tak pobił przedmiotem żelaznym, iż tamten umarł, jest zabójcą, a jako taki musi zostać zabity.
17 Gdy kogoś uderzył kamieniem, którym można zabić, i ten [uderzony] umarł, jest zabójcą i jako taki musi zostać zabity.
18 Gdyby kogoś jakimś przedmiotem drewnianym tak pobił, iż ów [człowiek] umarł, a można było tym narzędziem śmierć zadać, jest zabójcą i jako taki musi umrzeć.

A jak kogoś utopi, udusi…no dobra, nie czepiam się, zobaczymy…

19 Zabójcę winien zabić mściciel krwi; gdziekolwiek go spotka, może go zabić.

A jak poznaje ten cały mściciel zabójców? Bardzo mnie to ciekawi…mają jakiś radar, ósmy zmysł?

20 Gdyby ktoś drugiemu zadał cios z nienawiści albo rzucił się na niego w zbrodniczym zamiarze, tak iż tamten umarł,
21 albo gdyby w złości zadał ręką cios śmiertelny, wtedy ten, który uderzył, musi być zabity; jest bowiem zabójcą i mściciel krwi może go zabić, kiedy go spotka.

To i empatię mają w cholerę rozwiniętą, bo wstecz wiedzą, czy z nienawiści czy ze złości…kurna normalnie jacyś macherzy od magii…ale nic dziwnego…Boguś trzyma pieczę…

22 Gdy mu jednak zadał cios nie z nienawiści albo gdy rzucił na niego jakimkolwiek przedmiotem, ale nie w zamiarze zabicia,
23 lub też nie widząc spuścił na niego kamień, który może zabić, tak iż tamten rzeczywiście umarł, chociaż nie był mu nieprzyjazny i nie chciał mu nic złego uczynić,
24 wtedy według powyższych zasad społeczność rozstrzygnie pomiędzy zabójcą a mścicielem krwi.

A jak umrze nierzeczywiście? Tak na niby…to też trzeba uregulować….

25 Społeczność zabezpieczy go przed zemstą mściciela krwi i przyjmie go z powrotem do miasta ucieczki, gdzie się schronił, i będzie tam przebywał aż do śmierci arcykapłana, który jest namaszczony olejem świętym.
26 Gdy jednak zabójca opuści obręb swego miasta ucieczki, do którego się schronił,
27 i gdy go mściciel krwi spotka poza obrębem miasta ucieczki, wtedy mściciel krwi nie zaciąga winy, gdy zgładzi zabójcę.

Czyli się mściciele czatują przy brama miast i w łeb każdego kto nos wychyli…nie ma żadnej tajemnicy…szkoda…

28 Do śmierci bowiem arcykapłana winien zabójca przebywać w swoim mieście ucieczki. Natomiast po śmierci arcykapłana może wrócić do swojej dziedzicznej posiadłości.
29 Te nakazy powinny być dla was prawem po wszystkie pokolenia i na wszystkich miejscach waszego pobytu.

Przecież mówią o sześciu konkretnym miastach, a teraz raptem „wszędzie”…ręce opadają…

30 Jeżeli ktoś popełni zabójstwo, skazuje się go na śmierć na podstawie zeznań świadków; jednak zeznanie jednego świadka nie wystarczy do wydania wyroku śmierci.

To ilu? Dwóch, pięciu? Czy kobiety mogą zeznawać? Czy też jak w islamie, ich głos to pół głosu mężczyzny…bo pewnie Mahomet to wziął skądś…

31 Nie możecie przyjmować żadnego okupu za życie zabójcy, który winien jest śmierci. Musi zostać zabity.
32 Nie możecie również od tego, który się schronił do miasta ucieczki, przyjmować żadnego okupu w tym celu, by mógł wrócić przed śmiercią arcykapłana i mieszkać w [swojej] ojcowiźnie.
33 Nie będziecie bezcześcili kraju, w którym mieszkacie. Krew bezcześci ziemię i nie ma innego zadośćuczynienia za krew przelaną, jak tylko krew tego, który ją przelał.
34 Nie plamcie przeto ziemi, w której mieszkacie, pośrodku której jest również moje mieszkanie. Ja bowiem, Pan, mieszkam pośród Izraelitów.

Ciekawe co na to dzisiejsi mieszkańcy Izraela…pewnie mają w dupie, jak połowę tych historyjek…


Rozdział 36

Teraz musi być jakieś WOW, bo inaczej się zdenerwuję…

1 Stawili się naczelnicy rodzin pokoleń synów Gileada, syna Makira, który był synem Manassesa z pokoleń potomków Józefa, i przedstawili Mojżeszowi oraz książętom, naczelnikom pokoleń,
2 następującą sprawę: Pan nakazał tobie, panu naszemu, dać Izraelitom losem kraj w dziedzictwo. Otrzymał również pan nasz od Pana [Boga] polecenie, żeby dać dziedzictwo naszego brata Selofchada jego córkom.
3 Gdy one poślubią męża z innego pokolenia Izraelitów, ich część będzie odłączona od działu naszych przodków, a dodana zostanie do działu pokolenia, z którego mężów poślubią, więc nasza część otrzymana losem zmaleje.

No co Ty? A nie wzrośnie jak odejmiesz?

4 Gdy nastanie dla Izraela rok jubileuszowy, wtedy ich dziedzictwo będzie na zawsze już należało do pokolenia, do którego weszły [przez małżeństwo], a posiadłość pokolenia naszych przodków pomniejszy się właśnie o ich dziedzictwo.
5 Wtedy Mojżesz dał taki rozkaz Izraelitom na polecenie Pana: Słuszne jest zapatrywanie pokolenia potomków Józefa.

Coś czuję, że skończy się taką nudą…nic się nie będzie działo…żadnej śmierci, krwi….nudaaaaaaaa…

6 Oto, co Pan rozporządził w sprawie córek Selofchada: Mogą wyjść za mąż, jeśli zechcą, ale mogą poślubić jedynie męża z rodu swego pokolenia,
7 aby dziedzictwo Izraelitów nie przechodziło z jednego pokolenia na drugie. Owszem, każdy Izraelita winien utrzymać dziedzictwo swego pokolenia.
8 Każda panna, która posiada w jakimś pokoleniu dziedzictwo, może wziąć męża tylko z rodu swego pokolenia, by Izraelici zachowali dziedzictwo swoich przodków
9 i aby majątek dziedziczny nie przechodził z jednego pokolenia na drugie. Owszem, pokolenia Izraelitów winny się trzymać swoich posiadłości dziedzicznych.

To ograniczenie dotyczy tylko kobiet? Dziwne…

10 Córki Selofchada postąpiły według rozkazu Pana, wydanego Mojżeszowi.
11 Poślubiły więc córki Selofchada: Machla, Tirsa, Chogla, Milka i Noa synów swoich stryjów.
12 Poślubiły więc mężów z pokolenia Manassesa, syna Józefa, i tak pozostało ich dziedzictwo przy pokoleniu, do którego należał ród ich ojca.
13 To są przykazania i prawa, które na równinach Moabu nad Jordanem, naprzeciw Jerycha, Pan dał Izraelitom za pośrednictwem Mojżesza.

Koniec, nuda, flaki z olejem…idę stąd…