Widzę dziesiątki,
setki ludzi, którzy funkcjonują on-line. Nie piętnuję tego, rozumiem to. Tylko
jest mały problem…no dobra, nie taki mały…
Z niej rezygnujemy. Świadomie lub nieświadomie.
I wchodzimy w taki dziwny układ, że odsłaniamy się coraz bardziej, tylko dlatego, żeby utrzymać stan normalny. O co chodzi?
Udostępniamy on-line mnóstwo
prywatnych informacji. W normalnym świecie, za takie informacje ludzie płacą
grube pieniądze. Tymczasem on-line, oddajemy to za darmo i ten, kto takie dane
pozyska – bierze za to grube pieniądze. Co dostajemy w zamian? Przeważnie
iluzję, często miejsce wyplucia z siebie wszystkiego, co nas gryzie i trapi,
bardzo często – uzależnienie!
Bo działa tutaj kilka typowych dla
uzależnień mechanizmów…między innymi zasada utraconych kosztów.
Inwestujemy prywatnością w medium
i oczekujemy czegoś. Dostajemy to i nam się to podoba. Poprzeczka rośnie i żeby
wejść na kolejny poziom, musimy inwestować dalej. W pewnym momencie zainwestowaliśmy
tyle, że rodzi się nas poczucie, że wsadziliśmy w to już dużo i wycofanie się
jest nierozsądne i nielogiczne. I inwestujemy dalej, mimo tego, że zaczynamy
tylko tracić, nie zyskiwać.
Wszyscy wiedzą o nas wszystko…a
przynajmniej tyle, że realnie mogliby nam zaszkodzić…przynajmniej na poziomie
mentalnym, a czasem nawet na fizycznym.
Co otrzymujemy w zamian? Tak naprawdę!
Złudzenia
Pisałem już o tym, ale powtórzę –
to jak prezentujemy siebie on-line to złudzenie! Nikt nie jest autentyczny
on-line, prawie wszyscy kręcą, kłamią i oszukują innych. To norma, z której często
nie zdajemy sobie sprawy. Mówię nie tylko o tym, jak sami się zachowujemy, ale głównie
o tym, jak odbieramy innych.
Ile razy weszliście na profil
kogoś „znajomego” na FB i na podstawie informacji, jakich on udzielił do
publicznej wiedzy, oszacowaliście swój poziom zaufania do niego? Pewnie się
zdarzyło. Bo uznaliście, że skoro udostępnia tak dużo "prywatnych" informacji, to
nie ma nic do ukrycia i jest godny zaufania. NIE BARDZIEJ MYLNEGO. Większość ludzi kłamie on-line odnośnie swojego życia, przeszłości,
wykształcenia, pracy zawodowej. Dodają sobie to, czego nigdy nie osiągnęli; wyolbrzymiają swoje cechy; milczą na temat niewygodnych faktów. Kreacja samych siebie nie zna granic. Karmimy się iluzjami i budujemy na ich podstawie realne emocje, wrażenia i ułudę relacji. I wchodząc w taką relację, poddajemy im siebie pod ostrzał. Bo Ci ludzie szukają potwierdzenia swoich wydumanych statusów i wymyślonych postaci...często poprzez poniżanie i żerowanie na innych.
Znajomy na FB nie jest Twoim znajomym.
Jest awatarem kogoś, wycinkiem, fragmentem osoby. Fragmentem wystawionym na
widok publiczny.
W mediach społecznościowych wszyscy staliśmy się celebrytami naszego małego świata. I pazurami i kłami walczymy o swój moment w świetle reflektorów. Nie patrzymy na innych ludzi. Nie patrzymy ile sami marnujemy zasobów karmiąc te złudzenia.
I nie zaprzeczajcie, bo dobrze o tym wiecie. Tylko, że relacje
on-line dają złudę bezpieczeństwa, dlatego się im poddajemy tak łatwo. On-line czujemy się chronieni płaszczykiem anonimowości. I spotykają
nas później sytuacje, że ktoś utożsamiający się z etykietką „znajomy”,
czuje się, jakby znał rzeczywiście drugą osobę i żąda od Was integralności Waszego
wizerunku, reaguje agresywnie na zmiany…tak jakby wiedział o Was wszystko i dla
niego zmiany są niepokojące i mają wpływ na jego życie. Tylko, że nie mają, a
przynajmniej nie powinny mieć, gdybyśmy podchodzili do mediów społecznościowych
z głową i dystansem.
Jak to jednak jest?
Tożsamość zagubiona
Wszyscy, gdy wchodziliśmy
do sieci, mniej lub bardziej świadomie mieliśmy na uwadze, że sieć to
zbiorowisko anonimowych osób, ukrytych za profilami, awatarami, ikonkami i
ksywkami. I przez pewien czas to się utrzymywało. Internet był anonimowy.
Wraz z nadejściem mediów społecznościowych,
ta granica się zatarła. FB wymaga potwierdzeń autentycznych danych, Google weryfikuje nas
po numerach telefonu. Sami wystawiamy się na widok publiczny - media społecznościowe tworzą specyficzny rodzaj ekshibicjonizmu. Fałszywego i szkodliwego.
Wszyscy śledzą i szpiegują, co robimy, jak robimy, po to, żeby
nam coś sprzedać. Czasem to maszynka do golenia, często to jest po prostu sprzedaż towaru jakim są oni sami. I przestaliśmy być zlepkiem pikseli z ksywką. Staliśmy się
realną osobą z potencjałem nabywczym. I zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego
popełniamy największy błąd, jaki można popełnić w odniesieniu do wirtualnej
rzeczywistości – zaczynamy utożsamiać się z tym jak siebie prezentujemy
on-line.
Stąd już tylko równia pochyła…
I nie bagatelizujcie tego, bo popełniacie
kolejny błąd!
Nie jesteście swoimi profilami.
Osoby z kręgów znajomych w społecznościówce, to nie są Wasi przyjaciele.
Są on-line całe tabuny ludzi z
zaburzonym poczuciem tożsamości. Dla nich Internet jest drugim domem. Oczekują bezpieczeństwa,
komfortu, władzy…i gdy to tracą zaczynają po prostu świrować. I wciągają w
swoje fobie i jazdy innych.
Jak przyglądam się całemu temu
zjawisku, to odnoszę wrażenie, że etatowe trolle internetowe mają więcej rozsądku
od większości aktywnych „fejsbukowiczów”. Oni wiedzą, po co przychodzą, co chcą
osiągnąć, robią swoje i idą dalej. Reszta zostaje ze zniszczonymi wizerunkami samych siebie;
załamani tym, że ktoś wyśmiał ich zdjęcie na FB czy nieprzychylnie skomentował
ich post.
Mówiłem o tym, przy tematach odnośnie
dyskusji – nie zaczniesz nigdy rozsądnie dyskutować na jakiś temat, dopóki się od
niego nie odetniesz, nie odwiążesz siebie od poglądu czy opinii. To samo ma
miejsce, w przypadku wirtualnych tożsamości. Dopóki nie nabierzecie do nich
dystansu, nie zrozumiecie, że to są i mają być tylko narzędzia – nie zobaczycie
tego, co ja zaczynam dostrzegać, od momentu, gdy zacząłem odchodzić (dzięki
wsparciu ukochanej kobiety) od kompulsywnego korzystania z FB i innych mediów…
Bo z życia zostaje ćpanie bitów,
sztucznie podkręcane emocje i iluzje relacji…jak komuś to pasuje – przysłowiowe
trampki na drogę. Postuluję jednak wylogowanie…oddech…uśmiech i życie.
Prawdziwe…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz