Wszyscy wiemy, że religie są elementem naszej cywilizacji. W
przeszłości, jak analizują temat naukowcy, religie pomagały ludziom w zderzeniu
się z rzeczywistością. Znajdowały wystarczające na tamte czasy, wytłumaczenie
części naturalnych zjawisk i w dużej mierze pomagały ludziom po prostu iść do
przodu. Stawiały też wyzwania przed ludzkim umysłem. Jeśli religia twierdziła, że
pioruny zrzucali na ziemię bogowie, to ludzie zawsze pytali – czy to prawda?
Dlatego nie ujmuje religiom nic, jeśli chodzi o inspirację dla badań
rzeczywistości. Prowadzi to jednak do stanu dzisiejszego, gdzie religie
straciły swoje pozycje w kulturze i przestały być wyznacznikami do postrzegania
rzeczywistości. I tutaj zacznę swoje rozważania na temat, dlaczego obserwujemy
tak wyraźne radykalizowanie się wszelkich religii.
Nauka
Nauka zawsze stanowiła zagrożenie dla religijnego
postrzegania świata. Przede wszystkim, dlatego, że nauka wymaga dowodów, jest
sprawdzalna i nie rości sobie absolutyzmu. Nie jest dogmatyczna. Naukowcy cieszą
się, jak ktoś obala zgodnie z naukową metodologią ich teorie i hipotezy, bo
dzięki temu mają pracę.
Wraz z postępem wiedzy naukowej kurczy się znacznie rola religii,
jako wyznacznika dla rzeczywistości. Nie musimy wierzyć w to, jak działa świat.
Możemy to po prostu wiedzieć.
Przez to, religia ze swoimi dogmatami musiała przez ostatnie
kilkaset lat wycofywać się z kolejnych obszarów do tej pory przez nią
okupowanych. Geocentryzm, antropocentryzm, płaska ziemia, młoda ziemia – to wszystko
już dawno obalone przez naukę teorie wywodzące się z nauczania „świętych ksiąg”.
Przestrzeń religii w domenach nauki empirycznej ciągle się kurczy. Zostają oczywiście
nieliczne bastiony upierające się przy religijnych wytłumaczeniach rzeczywistości.
Grupy te próbują ubierać swoje dogmaty w pseudo-naukowe ciuchy, ale społeczeństwo
i zwykły zdrowy rozsądek coraz częściej wygrywa (w UK zakazano „nauczania” kreacjonizmu
w szkołach publicznych – TUTAJ).
Religie w domenach naukowych są w odwrocie. Starają się jeszcze kąsać i
warczeć, ale to nie jest wiele groźniejsze niż piszczenie myszy po podłogą.
Bywa irytujące, ale tak naprawdę nie stanowi powodu, dla którego porzucamy dom.
Co zatem robią religie? Zmieniają front…
„Miękkie podbrzusze”
Atakują miękkie podbrzusze cywilizacji. Tym określeniem
nazywam sfery kultury i cywilizacji, które są wysoce interpretacyjne. Sztuka,
kultura, media, seksualność. Wszędzie tam gdzie wiedza jest nadpisywana ludzkim
doświadczeniem, emocjami czy gustami – religia próbuje gwałtownie ingerować.
Widzimy to wyraźnie w kościele katolickim, gdzie hierarchowie i kapłani nie atakują
technologii czy nauki. Czepiają się wytworów kultury, sztuk teatralnych, wystaw
w galeriach. I nade wszystko atakują seksualność i niezdefiniowaną
obyczajowość.
Robią to, dość zręcznie manipulując pojęciami. Wszystkie wymienione
przeze mnie sfery życia podlegają w mniejszym lub większym stopniu osobistej
interpretacji, ocenie, gustowi (w granicach prawa stanowionego). Kościół zamyka
jednak tę osobistą ocenę w arbitralnym wartościowaniu na osi dobra i zła.
Wartościowaniu, oczywiście, opartym na ich dogmatach i akceptowanym przez nich systemie
moralnym. Jest to oczywiste nadużycie i ograniczenie swobody wyboru, ale akurat
z tym religie nie mają problemu. Bo religie musza traktować ludzi jak ślepe i
bezmózgie roboty. Ludzie są, według dogmatów religijnych, bezwolnymi
marionetkami w walce sił dobra i zła. Religie odbierają człowiekowi swobodę nie
tylko wyboru swojej własnej drogi, ale także chcą wskazywać drogę, która jest
według nich korzystna.
Zatrzymajmy się na chwilę przy korzyściach. Bo dla ludzi
patrzących krytycznie jasne jest, kto jest beneficjentem tych korzyści. Same
religie. Wmawiają jednak ludziom, że te korzyści są dla nich. Mam z tym
problem, bo nie skorzystam na niczym, co zostaje mi podsunięte, jako „dobre”.
Po prostu to skonsumuję. Jeśli chcę skorzystać z czegokolwiek, nawet, jeśli
zakończy się to zwykłą konsumpcją, to kształtująca i korzystna dla mnie jest
droga do tego. Bo chcąc znaleźć muzykę, która mi się podoba, mogę sugerować się
opiniami ludzi, którzy się na muzyce znają, mogę skorzystać z doświadczenia
innych wchodząc na wszelkiego rodzaju listy przebojów czy rankingi. Ale nie w
ten sposób kształtuje się własny gust. Gust buduje się poszukiwaniami. Jeśli ktoś
mi powie – „Ta muzyka jest świetna, a ta zła i jej nie słuchaj”, to nie zyskuje
na tym nic ponad konsumpcję muzyki wskazanej przez „autorytet”. I to jest coś,
co chcą robić religie w tych obszarach.
Religie chcą zabrać człowiekowi możliwość poszukiwań, albo
mocno te poszukiwania zawęzić kierując się własnym interesem.
I jest to coraz trudniejsze w dobie powszechnego dostępu do
miliardów terabajtów treści, serwisów oferujących całkowicie za darmo kontent
czy portali, których podstawową funkcją jest swobodne wyrażanie opinii i dzielenie
się treściami. Dlatego kościoły i religie muszą krzyczeć głośniej i mocniej, żeby
przebić się przez cały ten zgiełk. I to prowadzi do radykalizacji.
Radykalizacja
Kościół tracąc kolejne, tradycyjnie okupowane dominia, musi
albo się z nich wycofać, albo utwardzać swoją dogmatyczną pozycję. To prowadzi
do fundamentalizmu.
W kwestiach gdzie ludzie mają wybór, mogą interpretować lub kierować
się własnym rozumieniem, emocjami lub gustem kościół musi się wyróżnić, żeby przebić
się z własną interpretacją. Te interpretację podszywa swoiście rozumianymi korzyściami
lub karą dla odbiorców. Żeby się wybić musi posłużyć się skandalem lub wyrażać swoje
opinie w wyrazisty, ostry sposób. Dlatego promuje najbardziej głośne i
wyraziste osoby, które najczęściej są też najbardziej radykalne w swoich
poglądach. I jeśli te podglądy mieszczą się w ramach doktryny kościoła, to
kościół je absorbuje, jako własne i przez to wzmacnia radykalizację samego
siebie i tych jednostek. To ma jednak krótkotrwały efekt i dlatego
radykalizacja jest samonapędzającym się mechanizmem. Bo poziom radykalizacji, jeśli
dotyczy tylko wyrażania poglądów, powszednieje i bez wzmocnień, czyli pogłębiającej
się radykalizacji, ginie w przesyconym rynku idei i informacji.
Dlatego kościół musi się radykalizować, żeby przetrwać na
swoim starym stanowisku. I jakimś dziwnym trafem nie zauważa on, że to jest błędna
droga. Że ludzie nie chcą radykalizacji. Ludzie chcą swobody i spokoju. I na pewno
nie chcą być etykietowani ze względu na gusta, preferencje czy sposób odbioru
dzieła sztuki, muzyki czy stosunku do seksualności. Kościół wszedł na równię
pochyłą, bo zamiast znaleźć sobie nowe miejsce i je zagospodarować, usilnie
stara się pozostać potęgą, jaką był przez kilkaset lat. Dlatego się radykalizuje.
Dlatego się gwałtownie uaktywnia w miękkich obszarach kultury. Dlatego
agresywnie atakuje przy pomocy radykalnie ustawionych jednostek te obszary. Nie
ma innej drogi żeby zachować status quo.
I w moim odczuciu sam sobie szykuje upadek, a przynajmniej poważny
rozłam. Przez takie działania, globalnie, rośnie liczba osób, które z religią
nie chcą mieć nic wspólnego. Chcą wierzyć w Boga, bo ma to dla nich wartość
osobistą. Ale religie i ich narastająca radykalizacja napawa ich obrzydzeniem i
niechęcią. Obserwujemy to także w Polsce. Może tempo jest trochę wolniejsze, bo
nadal politycy kupują kłamstwo o kontroli większości elektoratu przez kościół,
a odmienność poglądów nadal bardziej dzieli niż wzmacnia Polaków. Ale ta
tendencja się powoli zmieni.
Przynajmniej mam taką nadzieję…
Amen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz