Nie mam dziś powodów do Wkurwu! I bardzo się z tego powodu cieszę.
Z tej okazji chciałbym poruszyć temat, który chodzi mi po głowie od jakiegoś
czasu.
Skąd się bierze moralność i czym jest? Jak to jest, że
jesteśmy w gruncie rzeczy dobrymi ludźmi. Bo uważam, że tak jest, tylko
zapomnieliśmy, żeby kierować się własnymi odczuciami nie nakazami religijnych oszołomów
lub głupim, odczłowieczonym prawom i tradycjom. Ale po kolei…
Prawo, ideologia i religia
Czy możemy uznać, że prawo stanowione jest źródłem naszej
moralności? Moim zdaniem nie. Prawo nie jest źródłem, jest, co najwyżej wynikającym
z naszej moralności strażnikiem. Prawo może odzwierciedlać w pewnych kwestiach
naszą moralność, lecz w większości spraw nie wchodzi aż tak głęboko w samo
zjawisko. Jest narzędziem egzekwowania umów społecznych, nie wyznacznikiem
osobistej moralności.
Co zatem ma dostęp do naszych osobistych pokładów moralnych
w takim stopniu, że może je kształtować?
W pewnym stopniu będzie to ideologia. Przyjmując ideologię,
jako swoją, zgadzamy się na akceptację pewnych pojęć i ich definicje. Czy
jednak ideologia mówi nam, co jest dobre i złe na poziomie jednostkowym, osobistym?
Niestety, ale nie. Ideologie mówią, co jest dobre dla większej liczby ludzi i
nie robi tego badając wypadkową moralności pojedynczych ludzi. Ideologia zakłada,
że znajdą się ludzie ją wyznający i ja podtrzymują, bo ich własna moralność
będzie zbliżona, podobna do założeń ideologicznych. Dlatego pełne „wejście” ideologię
wymaga już ukształtowanego poczucia moralności i pójścia na pewien kompromis w
ramach systemu ideologicznego. Zatem ideologia nie kształtuje naszej
moralności.
Może religia?
Religia jest formą ideologii opartej na wierze w bóstwo lub
bóstwa i sięgającą głębiej niż klasyczna ideologia. Religia sięga po nas wcześnie
i zapuszcza macki głębiej. Zatem religia może nas kształtować, mieć wpływ na nasze
wychowanie. Ale czy definiuje naszą moralność? Nie do końca. Religia i wiara mogą
nam pomóc uwrażliwić się na odczytywanie moralności z naszego wnętrza i czasem
to właśnie, niektóre z nich robią. Częściej jednak religie warunkują nas w
ramach narzuconych szablonów, zakazów i podobnie jak ideologie – definicji.
Religii nie interesuje, co Ty osobiście uważasz za dobre lub złe – oni są od
tego, żeby Ci powiedzieć wszystko na ten temat. A że prawie każda religia ma
swoje polityczne cele i potrzeby, nie jest to wynik debaty czy kompromisu, ale
mechanizmu, który ma służyć partykularnym celom tej instytucji. Religia nie
jest źródłem moralności.
Co nim, zatem jest?
„JA”
Każdy z nas robi codziennie wszystko, żeby poczuć się
dobrze. Mamy wbudowaną potrzebę szczęścia. I nie mówię tutaj o zwykłym
zadowoleniu z posiadania rzeczy lub chwilowym uniesieniem spowodowanym jedną,
konkretną czynnością lub używką. To nie jest szczęście. Szczęście jest bardziej
złożone i o ile jest odczuwane osobniczo, to możemy wskazać przynajmniej kilka
ogólnych cech, które je wywołują.
Przede wszystkim szczęście określiłbym, jako stan ciągły.
Nie chwilowy wybuch dobrego samopoczucia, ale trwające znaczny czas poczucie radości,
spełnienia i miłości. Bo miłość jest tutaj kluczem.
Poczucie bycia kochanym i kochanie innej osoby lub osób. Jak
można zdefiniować miłość na potrzeby tej dyskusji? Według mnie, miłość to bezwarunkowa
gotowość do poświęcenia własnych zasobów do poprawienia lub zapewnienia
bezpieczeństwa i dobrego samopoczucia innej osoby. Takie wydatki sprawiają, że
czujemy się dobrze, nie uznajemy ich za stratę, ani nie szukamy zwrotów inwestycyjnych.
Wtedy mówimy o miłości.
Drugim czynnikiem prowadzącym do szczęścia jest możliwość ekspresji
i świadomość akceptacji wyników tej ekspresji w najbliższym otoczeniu. Jeśli to,
kim jesteśmy zostaje w pełni wyrażone i zaakceptowane przez najbliższe
otoczenie to czujemy się szczęśliwi, a przynajmniej poważnie zbliżamy się do
tego stanu.
Do tego, żeby dojść od szczęścia do moralności musimy
spojrzeć jeszcze na jeden fakt. Każdemu człowiekowi sprawia przyjemność powodowanie
u innych dobrego nastroju. Możemy dyskutować, co to dokładnie oznacza całymi godzinami,
ale jeśli spojrzymy na nasze codzienne działania, to najwięcej radości sprawia
nam po wprowadzanie różnych pozytywnych zmian u innych ludzi. Nawet, jeśli są
one chwilowe, to przekładają się one na naszą radość w zupełnie niewspółmierny sposób.
Prosty przykład to pomoc komuś obcemu na ulicy. Podziękowania i uśmiech tej
osoby, nawet najbardziej zdegenerowanego z pozoru osobnika wprowadza w dobre
samopoczucie. I jest to samopoczucie na tyle unikalne, że próba wywołania go
innymi metodami, nie zdaje egzaminu. Możemy oczywiści wskazać na socjopatów lub
psychopatów, którzy czerpią podobny poziom radości z wyrządzania krzywd innym
osobom, ale czy naprawdę jest to to samo uczucie? Tego nie wiemy, bo nie znamy
jeszcze wszystkich mechanizmów, a w kwestii naukowego badania naszej emocjonalności
dopiero raczkujemy.
Jeśli weźmiemy te dwa czynniki, miłość i akceptację
osobistej ekspresji, jako główne składniki prowadzące do szczęścia, to w moim
odczuciu możemy już zarysować skąd się bierze w nas poczucie tego, co dobre i tego,
co złe.
Wprawianie innych, czasem obcych ludzi w dobry nastrój
sprawia nam radość, zapewnianie osobom, które kochamy bezpieczeństwa i potrzeba
akceptacji w społeczności prowadzą do szczęścia. Szczęście jest celem
większości ludzi.
Jeśli teraz zrobimy krok w tył, żeby przyjrzeć się większemu
obrazowi całej sytuacji to widzimy, że żaden z czynników wpływających na nasze szczęście
nie może być związany z przemocą, kłamstwem lub krzywdą innych osób.
Przemoc i idąca za nią krzywda innych osób eliminuje
pozytywna zmianę u innych ludzi, zagraża bezpieczeństwu i w szerokim ujęciu –
nie jest akceptowalna społecznie, jako ekspresja. Kłamstwo prowadzi do
krótkotrwałych zysków, które w perspektywie czasu oznaczają odrzucenie i brak
akceptacji.
Zatem, według mnie, możemy powiedzieć, że moralność jest
wynikiem naturalnego dążenia człowieka do szczęścia, rozumianego, jako stan miłości
i akceptacji.
Relatywizm?
Czy możemy w ogóle brać w przypadku moralności relatywizm,
czyli kwestie odniesienia moralności i działań z nią związanych z osobistym „punktem
widzenia” człowieka. Myślę, że w pewnym zakresie tak, bo nie ujmiemy wszystkich
ludzi jedna miarką. Problem pojawia się, gdy próbujemy relatywizować naukowe podeście
do moralności. Czyli etykę.
Etyka nie może być relatywna, bo wtedy nie jest naukowa. Jeśli
prowadzimy badania nad ludzką moralnością, musimy porzucić religijne, kulturowe
i ideologiczne „punkty siedzenia”. Relatywizm jest zabójcą obiektywizmu, do
którego maksymalizacji powinna prowadzić nauka. W tym ujęciu nie możemy być mowy
o etyce religijnej czy kulturowej, bo to czyste bzdury i próby wpisania naukowego,
obiektywnego paradygmatu w coś, co nigdy nie było i nie będzie obiektywne.
Nasuwa mi się jeszcze jedna refleksja, na koniec. Jeśli
uznamy, że definicja moralności, która utworzyłem jest poprawna (lub dość bliska
rzeczywistości), to każda ideologia, religia lub inna instytucja próbująca pokazać
palcem – „to jest dobre – to jest złe” zabija i hamuje nasz naturalny zmysł
moralny. W skrajnych przypadkach prowadzi do jego zawieszenia, przedefiniowania
i całkowitej degeneracji.
Bo zastanówmy się przez chwilę. Czy dbanie o bezpieczeństwo
i dobre samopoczucie najbliższych Ci osób, oraz dążenie do sprawiania radości
innym, gdyby dotyczyło wszystkich ludzi, to czy mielibyśmy wojny, religijne
pogromy i inne spowodowane przez ludzi tragedie? Nie sądzę.
Dlatego uważam, ze trzeba wyraźnie i mocno podkreślać i tłumaczyć
ludziom, ze żadna ideologia czy religia nie jest źródłem moralności.
I jak mawia klasyk – Jeśli potrzebujesz Boga lub religii, żeby
odróżnić dobro od zła, to brakuje Ci empatii i altruizmu, nie więcej wiary i
modłów.
Oczywiście to moje osobiste dociekania i raczej potraktujcie
to, jako postawienie pytania niż oznajmienie prawdy. Możecie na to patrzeć inaczej
i chętnie o tym pogadam J
Amen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz