Przez chwilę nie sięgałem do tego tematu, ale nie dlatego, że musiałem go przemyśleć, ale po prostu nie miałem ochoty się zagłębiać...aż mnie naszło.
Iza zapytała: "(...) zawsze (a przynajmniej tak nas na polskim uczyli) epoka stawała się oddzielną epoką, bo coś szczególnego zaczynało ją charakteryzować. W Średniowieczu byli "zacofani", w Romantyzmie zabijali się za miłość, w Pozytywizmie ...eee to pomińmy, bo tam żył tylko Bolesław Prus I tak dalej, i tak dalej (wiem, że nie po kolei). A my czym się charakteryzujemy? A przede wszystkim: JAKI NASZA EPOKA MA NA NAS EMOCJONALNY WPŁYW? Nie czujesz się czasem rozdarty?"
Zacznijmy od epok.
Ja mam alergię na szufladki. Owszem czasem są przydatne i pozwalają porządkować niektóre tematy. Ale mają tylko pomagać, nie definiować rzeczywistość. Jeśli skupimy się na epokach literackich, o których wspomina Iza, to możemy sobie takie półeczki pozakładać. Tylko jak dla mnie, to trochę za dużo z nich wystaje, żeby je zamknąć. Zawsze się ktoś wychyli, wyprzedzi epokę lub celebruję tę, która była wcześniej. Dla mnie to nie jest miarodajne. Podobnie jak z wielokulturowością, za bardzo przywiązujemy wagę do tego, jak ktoś coś za nas poukładał. Dlatego jeśli wspominamy o epoce literackiej albo o odmiennej kulturze, to tylko po to, żeby zarysować pewnie okres, nie żeby go zdefiniować, tak jak zrobiła to Iza. Ja się z taką interpretacją nie zgadzam.
Kiedyś próbowano szufladkować bliskie nam pokolenia. Generacja X, generacja Y, dzieci indygo...co z tego wyszło...jedno wielkie gówno.
Co nas charakteryzuje?
Według mnie podstawową charakterystyką naszego czasu jest indywidualizacja. W pełnym tego słowa zakresie. Zarówno na poziomie poglądów, intelektu jak i emocji.
Ja widzę to tak, że gdzieś na poziomie polityki, filozofii i psychologii nadal próbuje się nas szufladkować. Problem polega na tym, że to się nie udaje, bo przestaliśmy sięgać ponad nas. Skupiamy się na rzeczach koło nas, w nas. To nas może jednoczyć. Wszystko co schematyczne, odgórne, zaczyna nas dzielić. Część z nas jeszcze ulega masowym hasłom i stereotypizacji. Natomiast obserwuję, że coraz większą wagę przywiązujemy do własnych odczuć, refleksji i wrażeń. Nie zadowalają nas gotowe wyniki, tylko szukamy własnych. Nie szukamy idealizowanych prawd i nie dążymy do szablonów emocjonalnych. Jeśli miałbym jakoś nazwać to, co się dzieje na poziomie człowieka, to nazwałbym to epoką poszukiwań.
Nie zgadzam się z tezą, że epoka ma na nas wpływ. to odwrócenie jest szkodliwe i fatalistyczne. To my kształtujemy epokę w której żyjemy, nie ona nas!
Własnie dlatego, moim zdaniem, niektórym się wydaje, że pozbywamy się emocji, narasta apatia i 'wyjebongo'. Moim zdaniem wynika to z tego, że przestajemy się dopasowywać do kalek podręcznikowych i uciekamy, nie mieścimy się w standardowej klasyfikacji. Ale też oceniamy pokolenie po zachowaniu małolatów.
Rozumiem ten trend, bo rzeczywiście w ludziach, którzy dziś mają po 15-17 lat jest to zatrważające. Oni ociekają agresją, nie radzą sobie i tłumią pozytywne emocje. To fakt. Ale to wynika nie z degrengolady tych ludzi, ale z tego, że jako społeczeństwo nie umiemy pozytywnie reagować na pozytywne emocje. Nie ma nic bardziej smutnego niż osoba zmieszana lub agresywna tylko dlatego, że się do niej uśmiechnąłeś. Gdzie młodzi ludzie mają się nauczyć że uśmiechem, dobrym nastawieniem i szczerością zyskasz więcej? W domu, gdzie nikt nie ma dla nich czasu? W szkole, gdzie jedyne co się robi to obdziera się ich z tożsamości? Dlatego uciekają w apatię i olewactwo.
Mogę jednak zaryzykować, że część z nich za parę lat zrozumie i oswoi sie ze sobą. Spora część nie. I to oni będą nadal zaludniali więzienia, robili burdy na stadionach i zajmowali miejsca pracy na budowach - bez umowy i godności. Może to jest hiper-optymizm, ale czasem rozmawiając z takimi ludźmi widzę w ich oczach wątpliwość. Widzę że na usta ciśnie im się krzyk "To, co robię jest bez sensu". Ale boją się pokazać siebie. Boją się wykluczenia, odrzucenia. Są konformistami bo tak wybrali, tak ich nauczyła szkoła, tak było wygodnie w obliczu ignorancji rodziców. Dopóki ich działania będzie determinował strach, dopóty się nic nie zmieni.
Oceniamy całe pokolenie po tym co najbardziej wystaje, wyróżnia się. To nie jest chyba dobre podejście?
Czy ja czuję się rozdarty? Chyba nie. Na pewno nie na poziomie podejścia do rzeczywistości. Zawsze skupiam się na małych, moich rzeczach i dopiero wtedy osadzam wokół nich rzeczywistość. Nie odwrotnie, jak robi większość z nas. Dla mnie to ja, ze swoją zmiennością, wewnętrzną ewolucją poglądów i myśli, jestem centrum swojego własnego wszechświata i muszę trzymać to wszystko w kupie. Nie zmienię rzeczywistości ale mogę ją nagiąć swoim spojrzeniem. Żeby jednak to zrobić muszę wiedzieć gdzie stoję i kim jestem.
Często się mylę, czasem wyrażam niepopularne poglądy, często wkurzam ludzi swoimi tekstami lub podejściem do pewnych spraw. Uważam jednak, że to mnie właśnie wzbogaca, nie jest to wadą, ale moją siłą. Bo mam odwagę podchodzić po swojemu do życia i się tym dzielić. Akceptuję to, jaką za to muszę zapłacić cenę.
Jestem także, mimo wszystko optymistą. Zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi. Czasem mam ochotę niektórych od razu nadziać na pal, ale tego nie robię (przynajmniej nie dosłownie). Szukam mimo wszystko pozytywów w ludziach, tej iskierki, która daje szansę nie na przyjęcie mojej drogi, ale na ruszenie własną. Tego życzę wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz