wtorek, 21 stycznia 2014

Apel, tylko nie wiadomo po co...

Zatem stało się to czego się zawsze obawiałem i na co reaguję alergiczną wysypką na korze mózgowej. W dużym ogóle mówię o sytuacjach gdy środowiska z natury i swojej definicji pozostające wolne i cechujące się szeroko rozumianym indywidualizmem, zaczynają się gromadzić w grupy. Zaraz wytłumaczę dokładnie o co mi chodzi i przejdę do meritum w konkluzji.

Okowy grupy

Jestem ateistą. Patrzę na świat po swojemu i tak sobie myślę, że w dużej mierze własnie dzięki temu, że zrzuciłem klapki religii. Śledzę poczynania krajowych środowisk i zagranicznych youtuberów i blogerów ateistycznych. Obserwuję działania Fundacji Wolność od Religii, czytuje pasjami i propaguje jak mogę portal Racjonalista, śledzę co takiego wymyślą nowego wyznawcy Latającego Potwora Spaghetti. Oglądam każdy film z kanału The Amazing Atheist, Cult of Dusty, DarkMatter2525 i wielu innych. I szlag mnie trafia jak słyszę, że ateiści powinni utworzyć jeden front, siłę polityczną, żeby walczyć z religią.
Dla mnie ideą ateizmu jest wolność. Na każdym kroku. Mogę wspierać inicjatywy, brać w niektórych udział - nie ma problemu. Ale jak ktoś mnie namawia na wstąpienie do jakiejkolwiek organizacji, to automatycznie powoduje to uruchomienie sie systemu alarmowego. Ze wszelkimi konsekwencjami.
Dlaczego?
Bo jeśli jakieś środowisko zaczyna się formować pod statutami, definicjami członkowskimi i komisjami to oznacza to, że chcą czegoś więcej niż mają i samodzielnie lub jako grupa jednostek mogą osiągnąć. Oznacza to podporządkowanie sobie "członków". Czy to pod przykrywką etyki grupy, składek czy innych bzdurnych regulacji.
I ze środowiska wolnych indywidualistów, którzy właśnie jako taka masa, po której można się spodziewać wszystkiego i nigdy nie możesz być przygotowany na to co zrobią, powstaje zlepek łatwo rozpoznawalnych i przynajmniej częściowo ujarzmionych typków.
Bo trzeba sobie postawić jedno podstawowe pytanie: Czy jakakolwiek, nawet na bardziej światła idea, zamknięta w zinstytucjonalizowane struktury prowadzi do czegoś dobrego? Jeśli idea jest słuszna i ma wielu popleczników, to najgorsze, co można z nią zrobić, to ją zinstytucjonalizować. Zwłaszcza jeśli robi się to żeby osiągnąć wpływy i władzę. Na jakimkolwiek poziomie. Spójrzcie na ruch wolnościowy w Polsce, spójrzcie na chrześcijaństwo. Czy coś dobrego się wykuło z Solidarności poza wrzeszczącymi związkami zawodowymi. Czy coś światłego powstało z zamknięcia chrześcijan w okowach biblii, kościołów i katechizmów...Obawiam się, że nie. A to tylko przykłady spod małego palca.

Wsparcie maluczkich

Oczywiście takie grupy są też szansą. Szansą na zaistnienie byle-jakich i nieudolnych "ktosiów". Tak działał przemysł muzyczny. Wielka wytwórnia miała kilka gwiazd, na których zarabiała miliony, żeby móc wydawać małych. I wydawali. Tylko, że przebijało sie naprawdę niewielu. Albo na bardzo krótko.
Tak też jest w takich organizacjach ideowych. Pojawia się ktoś nieznany i na barkach filarów społeczności robi szybki i oszałamiający sukces. Po czym znika, zapada sie w niebyt. Takie jest prawo natury wspomagane sterydami grupy.

Konkluzja

Dlatego własnie proszę wszystkich, którzy przystąpią do Polskiego Stowarzyszenia Blogerów i Vlogerów [PSBV], żeby oznaczali swoje blogi i kanały jakimś symbolem. Żebym wiedział, że są członkami. Wtedy z czystą rozkoszą będę mógł ocenić czy występująca w statucie Komisja Etyki rozmawia z nimi o tym co i jak piszą. Ciekawe będzie obserwowanie postępującej autocenzury i naginania karków pod cele stowarzyszenia. Bo dziś one są szczytne i światłe. Obawiam się jednak, że jeśli to środowisko wejdzie w dyskusje o kreowaniu opinii, wywieraniu nacisków i gry politycznej, to statut będzie papierkiem do podłożenia pod chwiejący się stolik, na którym obradować będą w komisjach, podkomisjach, kręgach i grupach o tym kogo teraz zaatakować, postawić do pionu albo z kim pogadać, żeby nam było lepiej.
Tymczasem ludzie jak ja, którzy w dupie mają czy ktoś ich uważa za blogerów czy nie, czy wkłada nam na głowy czapki i etykietki, będą robić swoje. I będą pisać i nagrywać bo lubią to robić, mają coś do przekazania lub cokolwiek innego nam przyświeca. Jednak to będą nasze cele, nie cel grupy wzajemnej adoracji, która próbuje rozpoczęcie kontroli nad czymś co powinno być żywiołem i duszą internetu - wolnej i zindywidualizowanej wymianie treści, myśli i poglądów.

To nie jest apel ani manifest. Niech każdy robi co uważa. Ja na pewno nie przystąpię do żadnej takiej grupy, bo patrzę nieco szerzej i widzę do czego to prowadzi...nie chcę prorokować, ale jeszcze wspomnicie moje słowa, gdy członkowie stowarzyszenia będą musieli prosić o zgodę Zarządu lub liczyć się ze spowiedzią przed komisją etyki, żeby objechać polityka albo partię, z którymi akurat stowarzyszenie pertraktuje jakieś biznesy.

To nie dla mnie. Piszę co chce i jak chcę i mam w tym swój cel. Nie ma w tym miejsca na cele cudze. Ani jako uzupełnienie, ani tym bardziej jako nadrzędne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz