I znowu wybuchła dyskusja i awantura wokół tęczy na placu
Zbawiciela. Moim zdaniem niesie ona za sobą pewnie dość istotny temat do
dyskusji. Mianowicie, gdzie leży granica wyrażania opinii?
Posłużę się wymyślonym na poczekaniu przykładem.
Pomnik na osiedlu
Jestem artystą. Mam pomysł i dużo kasy, albo szczodrego
sponsora. To jest drugorzędne, ale załóżmy, że finansowanie jest politycznie i
ideologicznie obiektywne. Chcę postawić modernistyczny pomnik Friedricha
Nietzsche na środku osiedla bo uważam, że był pionierem współczesnej myśli filozoficznej
i jak sam pisał „w głębi duszy czuję się Polakiem”. Na trzy miesiące. Dogaduję
się z właścicielami ziemi, spółdzielnią czy administracją, Urzędem Gminy,
Miasta i ogólnie mam wszystkie zgody. Stawiam, więc pomnik i jestem happy.
Pierwsze tygodnie przebiegają spokojnie. Pojawia się trochę
prasy i parę portali i dzienników o tym napisało. Potem okazuje się, że coraz więcej
ludzi przyjeżdża specjalnie. A to żeby sobie zrobić zdjęcie, to żeby przysiąść
cieniu filozofa i poczytać książkę. Ogólnie robi się wokoło trochę hałasu. Sklepy
wokoło zaczynają odczuwać wzrost sprzedaży, gmina widzi wzrost odprowadzanych
podatków ze sklepów. Jest git. Mija wskazany okres trzech miesięcy. Dostaję list,
że gmina chce ten pomnik pozostawić i będzie o niego dbała we własnym zakresie.
Podpisujemy porozumienie i ja się zrzekam instalacji na rzecz Gminy.
I zaczynają się kłopoty. Ktoś czyta w Internecie, że to moja
rzeźba, że jestem ateistą i antyklerykałem i że Gmina wzięła ode mnie tę rzeźbę
(„pewnie zapłacili kupę kasy temu pedałowi – bo ateista/artysta to lewak, a
lewaki to geje i pedofile”) i będzie stała tam na wieki, wieków amen. Pojawiają
się pierwsze protesty. Przychodzą ludzie różnej proweniencji żeby wyrazić swój
sprzeciw wobec tej figurze. Pojawiają się pierwsze oznaki agresywnych zachowań.
Przeciwnicy rzeźby uważają, że ja jestem zakałą, a to, co pisał Nietzsche to
było nie dość, że antychrześcijańskie, na wskroś pogańskie, to jeszcze
zainspirowało Hitlera. Dochodzi do sprzeczek, bójek. W końcu ktoś bierze młot i
zaczyna rozwalać rzeźbę. Interweniuje policja i natychmiast jest oskarżona o
tłumienie odmienności opinii. Media zaczynają nakręcać temat, coraz więcej
rożnych środowisk występuje w obronie albo w ataku na rzeźbę. Ilość ludzi, których
ona przyciąga się zwiększa i powoduje to coraz większy wzrost przychodów
okolicznych firm, czyli Gminy. Ktoś ją w nocy doszczętnie rozwala. Gmina wykłada
pieniądze na rekonstrukcję, bo obiecała bezpieczeństwo i ochronę dzieła sztuki,
a nie zdołała go zapewnić. Plus może się skończyć kasa, którą obecność tego
obiektu generuje. Ataki narastają, bo Ci, co ją zniszczyli albo popierali jej
zniszczenie, krzyczą teraz, że marnotrawione są publiczne pieniądze na ten syf.
I tak w koło Macieju. Boi teraz w interesie miasta i Gminy jest utrzymanie
napięcia wokół tej rzeźby, bo zarabia na niej tyle, że stać ich na rekonstrukcję,
co kilka miesięcy…z resztą właściciele sklepów z okolicy zawsze chętnie pomogą
w finansowaniu odbudowy…
Widzicie, co się dzieje? Wstawcie tęczę zamiast Fredzia…
Opinia
Co to takiego jest ta opinia? Opinia to moje albo Twoje
zdanie na dany temat. Swoją opinię możemy wyrazić słownie, pisemnie albo
poprzez inny środek wyrazu. Jednak cały czas pozostajemy w domenie wymiany
poglądów. Jeśli wyrażanie opinii łączy się z jakąkolwiek formą przemocy, to
przestaje być wyrażeniem opinii. Staje się próbą narzucenia swojego poglądu
innym lub próbą wywyższenia swojego zdania na daną kwestię nad zdanie innych. O
ile w debacie możemy się przekonywać do swoich racji, to przestaje ona być debatą,
gdy dochodzi do kontaktu fizycznego lub agresji słownej/psychicznej.
To jest granica wyrażania opinii.
Jak to się, zatem, ma do tęczy?
Już tłumaczę.
Tęcza stała sobie od czerwca 2012. Pierwotnie miała stać
trzy miesiące, ale miasto podjęło decyzję, że będzie stała dłużej. I stała do
11 listopada 2013, z perypetiami po drodze. Teraz po jej zniszczeniu miasto ją chce
odbudować. I się okazało, że grupce ludzi o prawicowych poglądach się to nie
podoba. Więc Ci „aktywiści”, zamiast podjąć kroki mające na celu legalne
usunięcie instalacji z placu Zbawiciela przystąpili do fizycznego blokowania
pracy ludzi zatrudnionych przez miasto. Interweniowała policja i zatrzymano
kilka osób.
Gdzie jest problem? Problemy są w dwóch miejscach:
1. Za całą sytuację winę ponoszą sami narodowcy. To oni
przypisali do tęczy silną symbolikę LGBT i poprzez swój opór wobec jej
istnienia podnieśli rangę instalacji, która po trzech miesiącach mogła po prostu
pójść w zapomnienie. Tymczasem nie dość, że narażają miasto na koszty odnowienia
tej instalacji (bo miasto, jeśli obejmuje patronatem dzieło sztuki to jest
odpowiedzialne za jego ochronę i konserwację – niezależnie jak definiujecie
sztukę) to jeszcze krzyczą, że to wina gejów i komuny. Zapędzili się w kozi
róg. Teraz jak odpuszczą, to przegrają. A wygrana nie wchodzi w grę, bo nawet
jak tęcza finalnie zniknie, to nic to nie zmieni. Oni na tym nie zyskają, a stracić
może całe miasto, bo powoli tęcza w Warszawie staje się obiektem turystycznym,
który napędza lokalną gastronomię i handel.
2. Chcą być w Warszawie wyrocznią w sprawach, które są ich
opinią i światopoglądem. Mają prawo do swojego spojrzenia na świat i otaczającą
ich rzeczywistość. Mogą sobie krzyczeć, co chcą, gdzie chcą i kiedy chcą. Ale
nie wolno im narzucać swojego światopoglądu nikomu, kto sobie tego nie życzy. I
nie reprezentują Warszawy. Krzycząc „Warszawa nie będzie gejowska”, tak naprawdę
krzyczą „ My nie jesteśmy gejami i inni mieszkający w Warszawie też nimi być
nie mogą”. To jest wymowa tych haseł. A jest ona homofobiczna i po prostu
faszystowska (no chyba, że ktoś nadal, wbrew nauce, uważa, że homoseksualizm to
wybór i choroba).
Już jakiś czas temu pisałem o jednej ważnej rzeczy, o której
narodowcy wyraźnie zapomnieli. Ta wolność, która pozwala im wyrażać swoje
opinie, jest ta samą wolnością, która pozwala innym na opinie odmienne. Jeśli zaczną
zwalczać inne opinie w sposób agresywny, dążyć do cenzury rzeczy, które im się nie
podobają, to stracą tez prawo do własnych sądów. Bo jeśli oni uważają, ze jak
ich wymarzony rząd stanie u władzy, to będzie im można się zebrać na palcu
defilad i krzyczeć, co im ślina i głowa na język przyniesie, to się grubo mylą.
To jest właśnie absurd i hipokryzja skrajnych środowisk, które istnieją i rosną
dzięki wolności, a do jej stłamszenia i zabicia dążą.
Mam, zatem jedną dobrą radę dla przeciwników tęczy. Powołajcie
komitet i zbierzcie w dwieście tysięcy podpisów od mieszkańców stolicy pod
petycją o usunięcie tęczy. Jak Wam się to uda i tęcza zniknie, to wygracie nie
tylko ideologicznie, ale także bardzo politycznie. Jak się nie uda, to będzie
oznaczało, że nie macie racji i Warszawa nie jest taka jak ją sobie wymarzyliście
i musicie pracować nad swoim wizerunkiem, bo macie słabe poparcie społeczne.
Zachowania nacechowane agresją, przymusem i oporem nie przysparzają Wam
zwolenników, a jedynie powodują, że nie przestajecie być postrzegani, jako
banda chuliganów i kiboli. Jeśli chcecie zdobyć tłumy to przestańcie plus na
ludzi a zacznijcie z nimi rozmawiać. I w całym tym zamieszaniu tylko dodajecie
wagi symbolowi, którego nie lubicie. Im bardziej radykalny i agresywny opór
wobec tęczy, tym większa jej siła, jako symbolu.
Tym, którym tęcza zwisa i powiewa (jak mi), nic nie zrobi
różnicy.
Ci, którzy są zwolennikami jej pozostawienia. Na razie nie
musicie robić nic. I dopóki przeciwnicy będą grać agresywnie i po chuligańsku,
to Wam tylko pomaga. Jak zaczną grać politycznie i z głową, to możecie mieć problem.
Polecam, więc, na chwilę, żeby wszyscy, którzy mają
wyrobione zdanie na temat zjawiska tęczy na Zbawicielu się na chwile zatrzymali
i pomyśleli. Cui bono? Kto zyskuje na
tej sytuacji? Nie zyskują nic zwolennicy tęczy; nie zyskują na tym jej
przeciwnicy…czy ta awantura jest naprawdę warta uwagi kogokolwiek. Myślę, że
nie…i olanie jej ciepłym moczem (metaforycznie) jest jedynym rozsądnym
podejściem do tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz