piątek, 4 kwietnia 2014

Kim jestem…wolność

Jadąc dziś z pracy do domu naszła mnie refleksja. I to nie byle, jaka. Dlatego czym prędzej po wejściu do domu i zapchaniu bebechów zupą, wyłuszczę ją Wam.

Otóż zacząłem się zastanawiać, czym jest wolność? Tyle o niej słyszymy, tak wiele się o niej mówi. No i wszyscy dookoła mówią, że są wolni. Jak to wygląda? Mam złe wiadomości. Słabo.

Systemowe zaciemnianie

Wolność ktoś nam sprzedał, jako prawo do wyboru. I spora, jeśli nie większa część społeczeństwa to kupiła. Na podstawie tego ci, którzy nam tę „wolność” zaoferowali zrobili wszystko, żebyśmy pozostali w tym złudzeniu, a jak by się ktoś wybudził, to i tak niewiele zrobi.

Dlaczego uważam, że wolność to nie jest wybór? Bo jeśli ktoś Ci powie – „Jesteś wolny! Wybierz pomiędzy opcją A lub opcją B”, to nie jest to wolność. To podszyta złudzeniem wolności kontrola. Na czym polega prawdziwa wolność? Otóż w takiej sytuacji, gdybym był prawdziwie wolny mam do wyboru, ZAWSZE, kilka dodatkowych opcji. Mogę nie wybrać w ogóle i nie powinna za to mnie czekać żadna, nawet pozorna i niewielka kara. I zawsze powinna być opcja – znajdź swój sposób, swoją drogę i pójdź właśnie nią. I wolne państwo nie będzie Ci w tym przeszkadzało. To minimum.

Tym czasem cokolwiek nie jest nam stawiane, jako wybory obywatelskie czy społeczne, jest napiętnowane alternatywą, „wyborem spośród”. I żeby było zabawniej, państwo nie tylko nie pokazuje obywatelom, że mogą znaleźć i pójść swoją drogą. Wręcz to utrudnia!

Posłużę się prostym przykładem z życia codziennego. Wyobraźmy sobie, że mamy wszyscy w domach zainstalowane odbiorniki telewizyjne. Obligatoryjnie. I jak tylko wejdziesz do domu, to telewizor się włącza. Masz do wyboru 100 kanałów i jest jeden haczyk – nie ma jak wyłączyć telewizora. Po prostu się nie da. Jak wychodzisz z pokoju to głośność rośnie, jak oglądasz jakiś program dłużej niż 15 minut to kanał się blokuje i blokują się także drzwi do domu. Czyli musisz obejrzeć program do końca (a w najlepszym wypadku wysłuchać ryku fonii z innego pokoju) żeby możliwe było wyjście z domu lub zmiana kanału. W telewizorze nie ma nic ciekawego! Nie możesz też uruchomić własnego kanału z interesującym Cię materiałem, bo to bardzo drogie i kontrolowane przez małą grupę decydentów. Nie ma też innego źródła informacji.

Przerzućcie teraz powyższą metaforę do życia politycznego. Dom to nasz kraj, telewizja to polityka. Nie wygląda to ładnie i raczej nie jest apoteozą wolności. Oczywiście na poziomie indywidualnym możesz sobie być, kim chcesz, ale powiedzmy sobie szczerze – jak nie masz w chuj kasy albo Twoje poglądy nie są powszechnie znane, to nigdy nie znajdziesz swojego miejsca w polityce. I nie chodzi tylko o to, że jak jesteś nikim i nikt nie zna Twoich poglądów, to Cię nie wybierze. Chodzi o to, że nawet, jeśli masz rację, to polskie prawo stawia tak grube bariery, że żeby zacząć działać w polityce musisz rzucić w diabły pracę zawodową i w 100% poświęcić się temu. Bez żadnych gwarancji sukcesu. To, dlatego od 25 lat rządzą nami cały czas Ci sami ludzie! Bo oni stworzyli system, który nie pozwoli, żeby taki Ciećwierz ze swoimi pomysłami wszedł do sejmu z wolnej stopy i próbował swoich sił w polityce.

W prawdziwie wolnym i demokratycznym kraju powinna być opcja listy obywatelskiej. Każdy z obywateli mógłby wpisać się na taką listę i spróbować dostać się do Rady miasta czy Sejmu. Bez żadnych gwarancji czy przeskakiwania progu. To jednak wymagałoby odejścia od dzisiejszej ordynacji na rzecz jednookręgowych mandatów. Polskę trzeba by podzielić na 460 okręgów wyborczych (pod uwagę w wielkość okręgu brana byłaby powierzchnia i gęstość zaludnienia danego okręgu) i w każdym z tych okręgów wygrywałby kandydat z największą liczbą głosów. I jeśli ja chciałbym wystartować w wyborach, to jedyną rzeczą potrzebną do tego powinno być zgłoszenie do Komisji. Cała reszta, czyli jakieś tam podpisy, sztaby, kampanie i inne bzdury, to moja sprawa i jeśli chcę wygrać, to łażę od domu do domu z ulotkami drukowanymi na drukarce w domu, mój budżet kampanii to moje premia w pracy, a mój sztab to moi koledzy i koleżanki, którzy chcą mi pomóc. Wtedy mógłbym powiedzieć – „Mamy w Polsce wolny system elekcyjny i wolność polityczną”.

Tymczasem – dopóki władza w tym kraju (i w większości krajów rzekomo wolnych i demokratycznych) jest egalitarna – nie jest to system wolnościowy. Przynajmniej w moim pojęciu wolności

Sam sobie kajdany nakładam

Jak to jest z osobistą wolnością, z którą powinno nam być łatwiej. Tez nie najlepiej. Przede wszystkim, dlatego, że do osobistej wolności wymagany jest wysiłek. Zwłaszcza intelektualny. A w tej kwestii niestety większość ludzi to zasrane lenie.

Ile razy ktoś postawił przed Wami wybór, a Wy zamiast wysilić mózgownicę, po prostu daliście się złapać i podjęliście decyzję na podstawie podsuniętych alternatyw. No i oczywiście czuliście się wolni. Dotyczy to zarówno małych wyborów jak i poważnych decyzji. Oczywiście nie każdy wybór jest wart wysiłku i prób pokazanie swojej niezależności., Nie dajmy się zwariować. Ale jeśli ktoś stawia przed Wami wybór, który zmienia Wasze życie, to wysilcie ospałe mózgi i sprawdźcie czy nie ma trzeciej albo czwartej drogi. I co się stanie jak powiecie – „wal się ze swoim wyborem!”.
Jak zdamy sobie sprawę, że osobista wolność polega przede wszystkim na podążaniu własną drogą, nie na dokonywaniu podsuniętych alternatyw, to jest połowa sukcesu.

I muszę teraz nawiązać do rzeczy, która poruszę w kolejnym, kontynuującym temat wpisie, na temat kondycji człowieka (zaraz się zrzygam patosem). Jeśli jesteśmy z natury wolni, to nie możemy być radykalni z zachowaniem zdrowych zmysłów. Jeśli to, co robimy i jakie postawy przyjmujemy jest kwestią naszego wyboru, to nie można żadnych postaw radykalnych i skrajnych motywować czy tłumaczyć czynnikami zewnętrznymi. Oczywiście, jeśli zachowujemy w tych postawach osobistą integralność…


Czyli będzie, o czym pisać J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz