Kard. Stanisław Dziwisz,fot. Jarosław Roland Kruk, Wikimedia Commons |
Znowu as polskiego intelektu, kardynał Dziwisz dał głos. I
to nie w sprawie teologicznej, chociaż mocno z nią powiązanej.
Otóż, ten napasiony na zwłokach Wojtyły hierarcha ogłosił – „W duchu wierności Janowi Pawłowi II oraz w
imię elementarnego rozsądku i troski o przyszłość narodu, nie damy nigdy
przyzwolenia na promowanie tak zwanych związków partnerskich, które u podstaw
podważają instytucję małżeństwa, jako projekt ślubowanej, dozgonnej miłości i
wierności. Nie godzimy się na stosowanie niemoralnej metody poczęcia dziecka,
zwanej metodą in vitro, bo płaci się za to ogromną cenę niszczenia ludzkich
zarodków, a więc ludzkiego życia. Rozumiemy cierpienie małżeństw
nieposiadających potomstwa, ale trzeba wybierać inną drogę”.
Przyjrzyjmy się temu bełkotowi. W moim stylu.
Związki partnerskie
Dziwisz odmawia związkom partnerskim, jako takim, miłości i
wierności. Oznacza, to, że jeśli nie wpuścisz między siebie kapłana, nie możesz
kochać i być wiernym. To policzek wymierzony wszystkim. I nie chrzańcie, że to
Was nie dotyka. Każdy, kto kiedykolwiek był z kimś emocjonalnie związany wie, że
ani kościół ani żaden urząd nie ma wpływu na to, czy kogoś kochamy. Ślub nie
gwarantuje także wierności.
Bo zastanówcie się. Związki partnerskie to nie tylko związki
homoseksualne. To każdy typ związku. Jak masz naście lat i spotykasz się z
dziewczyną, kochacie się, uprawiacie seks – jesteście w związku partnerskim. Oczywiście
nie mówimy tutaj o legalizacji tego typu partnerstwa. Ale nadchodzi moment, gdy
razem z dziewczyną wprowadzacie się do wspólnie wynajmowanego mieszkania, planujecie
razem przyszłość. Czy naprawdę konieczne jest wpuszczenie między Was urzędnika lub
kapłana, żeby skorzystać z praw przysługujących ludziom chcącym żyć razem? Ja uważam, że nie. I owszem, są sposoby, żeby w takim układzie wziąć wspólnie
kredyt, wychowywać bez problemów dzieci i korzystać z tych praw, które mają małżeństwa.
Tylko, że jest to utrudnione. Czy niezaślubiona para nie tworzy rodziny? Czy miłość
jest naprawdę stymulowana papierkiem czy „zgodą” rodziców, kapłanów i
nieistniejącego bytu? Nie. Miłość funkcjonuje poza i ponad tymi wszystkimi
rzeczami. I jako taka powinna być wspierana i chroniona przed każdą formą
ataku. A w tych słowach Dziwisz zaatakował właśnie miłość, warunkując ją pieczątka
swojej instytucji.
I oczywiście zawsze, gdy słyszymy „związki partnerskie”, to
gdzieś z tyłu głowy pojawia się „związek homoseksualny”. Nie będę oceniał
samego homoseksualizmu, tego czy jest naturalny czy nie. Bo nie o to chodzi.
Chodzi o to, że kościół próbuje odmówić ludziom prawa do miłości. Prawa do tego
najbardziej chyba indywidualnego i osobistego uczucia. Bo chyba nie zdają sobie
sprawy, że to także najsilniejsze uczucie. Mogące zarówno tworzyć jak i
niszczyć życie.
Dlatego ja na te słowa odpowiadam – ręce precz od miłości.
Na co dzień pokazujecie, że nie wiecie o niej nic i dlatego próbujecie ja nam definiować.
WARA!
In-vitro
Ze sztucznym zapłodnieniem jest szczególny problem. Bo
dotyka on dogmatu o duszy. I kościół kłamie, że chodzi jedynie o „niszczenie
życia”. Metoda in-vitro podważa dogmat i tyle. To jest podstawa oporu.
Bo jeśli spojrzycie na punkt 366 Katechizmu Kościoła Katolickiego
to stoi tam:
„Kościół naucza, że każda dusza duchowa jest
bezpośrednio stworzona przez Boga nie jest ona "produktem" rodziców –
i jest nieśmiertelna, nie ginie, więc po jej oddzieleniu się od ciała w chwili
śmierci i połączy się na nowo z ciałem w chwili ostatecznego zmartwychwstania.”
Co robimy w sytuacji, gdy dokonujemy sztucznego zapłodnienia?
Zmuszamy Boga do stworzenia duszy!
Tutaj jest pies pogrzebany. Bo kościół zgadzając się na
in-vitro musiałby albo odrzucić wszechmoc i nadrzędność Boga nad człowiekiem,
albo porzucić dogmat o duszy. Całkowicie.
Wyobraźcie sobie konsekwencje jakiegokolwiek z tych wyborów.
To nie może mieć miejsca, bo kościół by upadł.
Bóg nie rządzi ludźmi, tylko jest odwrotnie, bo ludzie mogą stwarzać
dusze lub zmuszać Boga do ich stwarzania. To, po co taki Bóg.
Dusza nie pochodzi od Boga i/lub nie istnieje? To znaczy, że
nie jest nieśmiertelna? Czyli nie ma raju, piekła i życia wiecznego? Oczywiście
można by jakąś ekwilibrystyką teologiczną wybrnąć z tego
paradoksu, ale łatwiej jest pluć jadem i atakować ludzi, którzy z różnych
przyczyn, naturalnie dzieci mieć nie mogą.
I będą tak wymiotować na ludzi z ambon tymi „mądrościami”
nie chcąc się przyznać, że technologia i nauka stoi im kością w boku. Zamiast
powiedzieć, że metoda in-vitro przeczy dogmatowi o duszy, zasłaniają się
zabijaniem zarodków, (co i tak, co miesiąc robi kobieta podczas tych kilku
uroczych dni). Zamiast powiedzieć, wprost, że nie chcą stracić kontroli nad
najsilniejszym z ludzkich uczuć – będą pieprzyć o upadku cywilizacji i zagrożeniu
płynącym z homoseksualizmu (a sami na boku lubią dupeczki młodych chłopców).
Szczerze. Czasem jak słucham, czytam to, co opowiadają
czarni w tym kraju, to mam wrażenie, że oglądam jakiś kabaret. Tyko komik na
scenie udaje, że mówi prawdę, a publiczność mu w to wierzy. Przydałby się jakiś
heckler, który by skutecznie usadził te persony na ich miejscach. W celach
klasztorów i zakrystiach pustych kościołów.
Heckler – to osoba, najczęściej
na występach komików, która głośno wykrzykuje komentarze z widowni, aby
rozdrażnić lub sprowokować komika do reakcji. Najczęściej są gnojeni ze sceny, a
le zdarza się, że i komikowi się oberwie…chociaż rzadziej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz