poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Ja i moje kolorki...

Tak sobie człowiek siedzi i się zastanawia…o czym by tutaj napisać? O religii mógłbym, ale napisałem już tyle, że pewnie wyszłaby z tego pokaźna książka. To samo o ateizmie. O związkach, uczuciach, seksie…trochę pisałem…lubię o tym pisać, ale mam powody, by tego teraz nie robić. O polityce? No tak, prezydent podpisał konwencję, trwa walka o in vitro, a Kaczyński i Spółka Smoleńska, po raz kolejny uprawiają polityczną masturbację nad wypadkiem lotniczym…nie…wolę nie tykać… Może, zatem o ideologiach? Może kogoś wkurzę i będzie można pogadać albo się pośmiać…tylko jakoś nie mam ochoty wchodzić w zawiłe dyskusje z ideowcami czy umysłowo zblokowanymi kretynami.
To może o kulturze. Trochę się dzieje. Pojawił się Daredevil na Netflixie i już go obejrzałem…Gra o Tron…wyciekły cztery odcinki i mógłbym kogoś wkurzyć wrzucając spojlery. Eeeeee…
Nie!
Napisze Wam o czymś innym. Temat już poruszałem, ale dla mnie jest ciągle żywy, bo jest częścią mnie…nierozerwalną i ciągle ewoluującą. Tylko jak do tego podejść…ok, pójdziemy kontekstowo ;)

Zawodowo
Chcę napisać o tatuażach. Nie wchodzić w jakieś wydumane pseudo-analizy, tylko tak po prostu, po ludzku…bo z tatuażami nieodłącznie są związani ludzie. Ci, którzy je mają, Ci, którzy je robią (i mają) i Ci, którzy otaczają te dwie grupy, a do nich nie należą. Szczególnie w pracy.
Pracuje w korporacji. Wiecie…dress code, procedury, hierarchie i cały ten cyrk. I przyznam szczerze, że jak zaczynałem pracować, to bałem się reakcji ludzi w takiej firmie. I postawiłem na jedną kartę…na pierwszym spotkaniu z moją przyszłą szefową, od razu, zanim doszła do słowa, po prostu oznajmiłem, że mam tatuaże i nie zamierzam przestawać je robić…i jeśli jej to przeszkadza, to trudno…i pracuje do dziś…a moja szefowa jest osobą, której naprawdę dużo zawdzięczam…nie tylko zawodowo, ale także osobiście.
Czy spotkałem się z dziwnymi czy głupimi reakcjami na moje tatuaże w miejscu pracy? Jasne! Jestem jednak wyszczekanym idiotą i moje riposty bywają tyle trafne, co dotkliwe.
Mam fart, bo moja firma podpisała w grudniu 2012 roku Kartę Różnorodności, która jest zobowiązaniem i deklaracją, w sprawie zakazu dyskryminacji ze względu na jakąkolwiek wyróżniającą cechę, poglądy, rasę czy orientację seksualną pracownika czy partnera biznesowego. I człowiek, który mnie poprosił o przyjście na spotkanie w koszuli z długim rękawem, dostał tym faktem w twarz. Tyle!
Jednak, jeśli mam być szczery, to był incydent. Serio! Raczej spotykam się z ciekawością, zainteresowaniem…ludzie chcą poznać motywy, dlaczego to robię, co to znaczy…i dziesiątki innych pytań. Czasem to denerwuje, czasem jest śmieszne. Ale to rozumiem i staram się być normalnym facetem, który ma jakąś tam pasję, osobowość, która się wyróżnia i nie wstydzi się o tym gadać.
I nie ma to w mojej pracy znaczenia. Mogę otwarcie powiedzieć, że mi to nawet pomaga. Bo oprócz wiedzy, umiejętności, zaangażowania w to, co, na co dzień robię…po prostu ludzie mnie zapamiętują :)
A to jest ważne w dużej firmie. Dać się zauważyć…i dziary mi w tym trochę pomagają :)
To nie jest tak, że nie doświadczyłem dyskryminacji na tym tle. Oczywiście…i jeśli mam teraz podsumować przyczyny tej dyskryminacji, to mógłbym ludzi to robiących opisać jednym zdaniem. Taka postawa jest charakterystyczna dla ludzi zamkniętych, bojących się zmian i inności. Ci ludzie nie rozumieją i nawet nie chcą zrozumieć, dlaczego dziś tatuaże są tak popularne, dlaczego ludzie je robią…mam swoją teorię na ten temat, ale o tym na końcu :)

Rodzina
Swój pierwszy tatuaż zrobiłem w liceum. Nawet nie miałem osiemnastu lat. Po prostu poszedłem do studia, umówiłem się, zapłaciłem i zrobiłem. Nikt mnie w studiu nie pytał o dowód, wiek czy zgodę opiekunów. Może staro wyglądałem :)
Jeśli jesteście rodzicami nastolatków, to wiecie jak to działa. Nie tylko w kwestii takich akcji. Po prostu przyszedłem do domu z gotowym tatuażem. I co zrobisz? Nic nie zrobisz…możesz to jedynie zaakceptować, pogadać z dzieciakiem, spróbować jakoś wpłynąć na jego wybory. Jest tylko jeden problem…musisz coś na ten temat wiedzieć. Bo argumenty „nie, bo nie”, „dopóki mieszkasz ze mną - robisz, co Ci każę” i inne tego typu, nic nie zdziałają. Mogą mieć efekt odwrotny – opór za opór. Wiec jak jesteś rodzicem i boisz się, że twoje dziecko przyjdzie wytatuowane do domu – nie zamykaj go w domu ze strachu. Wejdź do sieci! Poczytaj, czym jest tatuaż, jakie ma znaczenie, dlaczego ludzie je robią…może pójdź do studia i zrób sobie mały wzorek w niewidocznym miejscu? Tatuaż nie jest już stygmatem więziennym, czy przestępczym. Już dawno przestał nim być…oczywiście w Polsce jesteśmy troszkę do tyłu, ale to się zmienia. I to zmienia na lepsze…dość szybko. 
Jesteś rodzicem i Twoje dziecko mówi o tatuażu? Zabierz je na konwencję, zobacz jak bogaty i ciekawy jest to świat. Naprawdę. Jeśli nie poświęcisz temu czasu, to tak jakbyś próbował na podstawie cytatu Einsteina tłumaczyć szczególną teorie względności…nic z tego nie będzie…

Znajomi
Prawie wszyscy moi znajomi dziś mają tatuaże. I motywów, dla których je robią jest pewnie równie dużo, co ich samych. Różni ludzie, różne style, różne upodobania…jak w życiu.
Są znajomi, którzy pytają, podpytują, chcą pomocy w podjęciu decyzji o pierwszym tatuażu. I im zawsze mówię dwie rzeczy:
Po pierwsze – idź do profesjonalisty, nie do kumpla z maszynką z zestawem za 500 złotych, wątpliwym doświadczeniu, umiejętnościach, który robi tatuaże w swoim pokoju albo w piwnicy. Nie mówię, że to złe…ale jeśli ty, czy tatuażysta nie zwracacie uwagi na higienę podczas tatuażu, to od razu idź do szpitala zakaźnego i napij się z basenu spod łózka…
Po drugie – jeśli masz nawet najmniejszą wątpliwość, w odniesieniu do czegokolwiek – tego czy chcesz, tego czy wzór Ci się podoba, tego czy to pasuje…cokolwiek – NIE rób tatuażu. Tatuaż z Tobą zostaje. Owszem, dziś można się tatuażu pozbyć, zakryć innym, zrobić różne inne cuda…tylko, po co? Albo 100% pewności we wszystkich obszarach, albo sobie odpuść. Serio!
Ludzi z tatuażami przybywa. Nie tylko młodych, ale i starszych. Tatuaż staje się formą biżuterii, ozdoby, sposobu na ekspresję, pokazanie siebie. Bo jak mówią – obraz jest wart tysiąca słów. I z tatuażami tak trochę jest…

Dlaczego?
Mogę powiedzieć o sobie i o tym, co słyszę od znajomych. Nie oddam całości zjawiska, nie uzurpuję sobie prawa do diagnozy całego fenomenu. Mam swoje refleksje…
Wszystko zaczyna się od pierwszego, przeważnie niedużego wzoru. Ja po prostu chciałem mieć to wytatuowane i już. Nie było w tym żadnej magii, czy pamiątki po zmarłym psie. Po prostu chciałem i mimo tego, że nie był zrobiony perfekcyjnie, do dziś go noszę w praktycznie niezmienionej formie (troszkę ma poprawiony kontur, co zrobiłem przy okazji innego tatuażu ;)). I od tego się zaczęło…długo się zastanawiałem, dlaczego mnie do tego ciągnie? Dlaczego chcę kolejne tatuaże? I jakiś czas temu wpadłem na to. W swoim przypadku wiem, co mnie tak kręci w tatuażach…i nie omieszkam Wam tego szybko wyjawić.
Po pierwsze – po prostu – bycie innym. Bycie kimś unikalnym, różnym od innych.
Po drugie – uczucie oczyszczenia, bycia nowonarodzonym. To jest to uczucie, gdy po kilkugodzinnej sesji, zaczyna schodzić z Ciebie cała adrenalina, emocje, napięcie…i czujesz się kimś innym, kimś nowym…i JESTEŚ! :)
Po trzecie – ból. Nie jestem masochistą, nie czerpię seksualnej przyjemności z bólu. Jest jednak coś pociągającego w bólu. Na poziomie doświadczania, nie samego czerpania. Ból jest chyba jedynym odczuciem, którego nie potrafimy przywołać z wyobraźni. Mamy taka blokadę w mózgu, zabezpieczenie. Dlatego ból jest zawsze nowy, unikalny…jest zawsze świeżym doświadczeniem. I to jest w nim pociągające. Nie sam fakt, że ktoś sprawia Ci ból…ale to, że doświadczasz czegoś unikalnego, specjalnego, jedynego w swoim rodzaju i nie do odtworzenia…i przy okazji na Twoim ciele powstaje coś unikalnego. Stajesz się, nie boję się tego napisać, dziełem sztuki. (Więcej o moim podejściu do tego aspektu, możecie przeczytać tu -> „Walka o sztukę. Relacja Artysta - Tworzywo - Dzieło w kontekście tatuażu”).
To, dlatego robię sobie tatuaże. Dlatego mnie to wciągnęło. Bo tatuaż i wszystko z nim związane jest uzależniające. Ale nie w sensie fizycznego uzależnienia…ale w sensie tęsknoty za czymś więcej, czymś nowym, za przemianą…u każdego to może wyglądać nieco inaczej…ale czasem mam wrażenie, że trochę racji mam… :)


Po co?
Co daje tatuaż? Powiecie…co to za głupie pytanie? Przecież już o tym pisałeś wyżej…niby tak…ale o jednej rzeczy zapomniałem. A jest bardzo ważna…
Wiecie, czego nauczył mnie kontakt z tatuażem i to, że je sobie robię?

Tego, że każdy może się zmienić. Że to, kim jesteśmy nie jest stałe, niezmienne i ustalone. To, że wyglądasz tak, a nie inaczej nie świadczy o niczym, bo patrzysz na coś, co można w każdym momencie zmienić. Jedni robią to tatuażami i innymi modyfikacjami, inni operacjami plastycznymi; jeszcze inni ćwiczeniami i treningiem. I to jest OK. To jest nasze prawo, część tego, kim jesteśmy, jako ludzie. Prawo do bycia sobą i do zmian. Tych małych jak i tych wielkich, które przewracają całe światy do góry nogami. Bo wszystko, czego potrzebujemy mamy w sobie – tylko czasem boimy się to wypuścić, okazać. Bo zmiana jest konieczna, zawsze. I bywa bolesna…tak jak tatuaż…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz