Tak sobie człowiek siedzi i się
zastanawia…o czym by tutaj napisać? O religii mógłbym, ale napisałem już tyle,
że pewnie wyszłaby z tego pokaźna książka. To samo o ateizmie. O związkach,
uczuciach, seksie…trochę pisałem…lubię o tym pisać, ale mam powody, by tego
teraz nie robić. O polityce? No tak, prezydent podpisał konwencję, trwa walka o
in vitro, a Kaczyński i Spółka Smoleńska, po raz kolejny uprawiają polityczną masturbację
nad wypadkiem lotniczym…nie…wolę nie tykać… Może, zatem o ideologiach? Może kogoś
wkurzę i będzie można pogadać albo się pośmiać…tylko jakoś nie mam ochoty
wchodzić w zawiłe dyskusje z ideowcami czy umysłowo zblokowanymi kretynami.
To może o kulturze. Trochę się dzieje.
Pojawił się Daredevil na Netflixie i już go obejrzałem…Gra o Tron…wyciekły
cztery odcinki i mógłbym kogoś wkurzyć wrzucając spojlery. Eeeeee…
Nie!
Napisze Wam o czymś innym. Temat już
poruszałem, ale dla mnie jest ciągle żywy, bo jest częścią mnie…nierozerwalną i
ciągle ewoluującą. Tylko jak do tego podejść…ok, pójdziemy kontekstowo ;)
Zawodowo
Chcę napisać o tatuażach. Nie wchodzić
w jakieś wydumane pseudo-analizy, tylko tak po prostu, po ludzku…bo z tatuażami
nieodłącznie są związani ludzie. Ci, którzy je mają, Ci, którzy je robią (i
mają) i Ci, którzy otaczają te dwie grupy, a do nich nie należą. Szczególnie w
pracy.
Pracuje w korporacji. Wiecie…dress
code, procedury, hierarchie i cały ten cyrk. I przyznam szczerze, że jak zaczynałem
pracować, to bałem się reakcji ludzi w takiej firmie. I postawiłem na jedną
kartę…na pierwszym spotkaniu z moją przyszłą szefową, od razu, zanim doszła do
słowa, po prostu oznajmiłem, że mam tatuaże i nie zamierzam przestawać je robić…i
jeśli jej to przeszkadza, to trudno…i pracuje do dziś…a moja szefowa jest
osobą, której naprawdę dużo zawdzięczam…nie tylko zawodowo, ale także osobiście.
Czy spotkałem się z dziwnymi czy
głupimi reakcjami na moje tatuaże w miejscu pracy? Jasne! Jestem jednak
wyszczekanym idiotą i moje riposty bywają tyle trafne, co dotkliwe.
Mam fart, bo moja firma podpisała w
grudniu 2012 roku Kartę Różnorodności,
która jest zobowiązaniem i deklaracją, w sprawie zakazu dyskryminacji ze
względu na jakąkolwiek wyróżniającą cechę, poglądy, rasę czy orientację
seksualną pracownika czy partnera biznesowego. I człowiek, który mnie poprosił
o przyjście na spotkanie w koszuli z długim rękawem, dostał tym faktem w twarz.
Tyle!
Jednak, jeśli mam być szczery, to
był incydent. Serio! Raczej spotykam się z ciekawością, zainteresowaniem…ludzie
chcą poznać motywy, dlaczego to robię, co to znaczy…i dziesiątki innych pytań.
Czasem to denerwuje, czasem jest śmieszne. Ale to rozumiem i staram się być
normalnym facetem, który ma jakąś tam pasję, osobowość, która się wyróżnia i
nie wstydzi się o tym gadać.
I nie ma to w mojej pracy
znaczenia. Mogę otwarcie powiedzieć, że mi to nawet pomaga. Bo oprócz wiedzy,
umiejętności, zaangażowania w to, co, na co dzień robię…po prostu ludzie mnie
zapamiętują :)
A to jest ważne w dużej firmie. Dać
się zauważyć…i dziary mi w tym trochę pomagają :)
To nie jest tak, że nie doświadczyłem
dyskryminacji na tym tle. Oczywiście…i jeśli mam teraz podsumować przyczyny tej
dyskryminacji, to mógłbym ludzi to robiących opisać jednym zdaniem. Taka
postawa jest charakterystyczna dla ludzi zamkniętych, bojących się zmian i
inności. Ci ludzie nie rozumieją i nawet nie chcą zrozumieć, dlaczego dziś
tatuaże są tak popularne, dlaczego ludzie je robią…mam swoją teorię na ten
temat, ale o tym na końcu :)
Rodzina
Swój pierwszy tatuaż zrobiłem w
liceum. Nawet nie miałem osiemnastu lat. Po prostu poszedłem do studia, umówiłem
się, zapłaciłem i zrobiłem. Nikt mnie w studiu nie pytał o dowód, wiek czy
zgodę opiekunów. Może staro wyglądałem :)
Jeśli jesteście rodzicami nastolatków,
to wiecie jak to działa. Nie tylko w kwestii takich akcji. Po prostu przyszedłem
do domu z gotowym tatuażem. I co zrobisz? Nic nie zrobisz…możesz to jedynie zaakceptować, pogadać z dzieciakiem, spróbować jakoś wpłynąć na jego wybory.
Jest tylko jeden problem…musisz coś na ten temat wiedzieć. Bo argumenty „nie,
bo nie”, „dopóki mieszkasz ze mną - robisz, co Ci każę” i inne tego typu, nic
nie zdziałają. Mogą mieć efekt odwrotny – opór za opór. Wiec jak jesteś rodzicem
i boisz się, że twoje dziecko przyjdzie wytatuowane do domu – nie zamykaj go w
domu ze strachu. Wejdź do sieci! Poczytaj, czym jest tatuaż, jakie ma
znaczenie, dlaczego ludzie je robią…może pójdź do studia i zrób sobie mały
wzorek w niewidocznym miejscu? Tatuaż nie jest już stygmatem więziennym, czy
przestępczym. Już dawno przestał nim być…oczywiście w Polsce jesteśmy troszkę
do tyłu, ale to się zmienia. I to zmienia na lepsze…dość szybko.
Jesteś
rodzicem i Twoje dziecko mówi o tatuażu? Zabierz je na konwencję, zobacz jak
bogaty i ciekawy jest to świat. Naprawdę. Jeśli nie poświęcisz temu czasu, to
tak jakbyś próbował na podstawie cytatu Einsteina tłumaczyć szczególną teorie
względności…nic z tego nie będzie…
Znajomi
Prawie wszyscy moi znajomi dziś
mają tatuaże. I motywów, dla których je robią jest pewnie równie dużo, co ich
samych. Różni ludzie, różne style, różne upodobania…jak w życiu.
Są znajomi, którzy pytają,
podpytują, chcą pomocy w podjęciu decyzji o pierwszym tatuażu. I im zawsze
mówię dwie rzeczy:
Po pierwsze – idź do profesjonalisty,
nie do kumpla z maszynką z zestawem za 500 złotych, wątpliwym doświadczeniu, umiejętnościach,
który robi tatuaże w swoim pokoju albo w piwnicy. Nie mówię, że to złe…ale jeśli
ty, czy tatuażysta nie zwracacie uwagi na higienę podczas tatuażu, to od razu
idź do szpitala zakaźnego i napij się z basenu spod łózka…
Po drugie – jeśli masz nawet
najmniejszą wątpliwość, w odniesieniu do czegokolwiek – tego czy chcesz, tego
czy wzór Ci się podoba, tego czy to pasuje…cokolwiek – NIE rób tatuażu. Tatuaż
z Tobą zostaje. Owszem, dziś można się tatuażu pozbyć, zakryć innym, zrobić różne
inne cuda…tylko, po co? Albo 100% pewności we wszystkich obszarach, albo sobie
odpuść. Serio!
Ludzi z tatuażami przybywa. Nie tylko
młodych, ale i starszych. Tatuaż staje się formą biżuterii, ozdoby, sposobu na
ekspresję, pokazanie siebie. Bo jak mówią – obraz jest wart tysiąca słów. I z tatuażami
tak trochę jest…
Dlaczego?
Mogę powiedzieć o sobie i o tym,
co słyszę od znajomych. Nie oddam całości zjawiska, nie uzurpuję sobie prawa do
diagnozy całego fenomenu. Mam swoje refleksje…
Wszystko zaczyna się od
pierwszego, przeważnie niedużego wzoru. Ja po prostu chciałem mieć to
wytatuowane i już. Nie było w tym żadnej magii, czy pamiątki po zmarłym psie.
Po prostu chciałem i mimo tego, że nie był zrobiony perfekcyjnie, do dziś go
noszę w praktycznie niezmienionej formie (troszkę ma poprawiony kontur, co
zrobiłem przy okazji innego tatuażu ;)). I od tego się zaczęło…długo się zastanawiałem,
dlaczego mnie do tego ciągnie? Dlaczego chcę kolejne tatuaże? I jakiś czas temu
wpadłem na to. W swoim przypadku wiem, co mnie tak kręci w tatuażach…i nie
omieszkam Wam tego szybko wyjawić.
Po pierwsze – po prostu – bycie innym.
Bycie kimś unikalnym, różnym od innych.
Po drugie – uczucie oczyszczenia,
bycia nowonarodzonym. To jest to uczucie, gdy po kilkugodzinnej sesji, zaczyna
schodzić z Ciebie cała adrenalina, emocje, napięcie…i czujesz się kimś innym,
kimś nowym…i JESTEŚ! :)
Po trzecie – ból. Nie jestem masochistą,
nie czerpię seksualnej przyjemności z bólu. Jest jednak coś pociągającego w
bólu. Na poziomie doświadczania, nie samego czerpania. Ból jest chyba jedynym odczuciem,
którego nie potrafimy przywołać z wyobraźni. Mamy taka blokadę w mózgu,
zabezpieczenie. Dlatego ból jest zawsze nowy, unikalny…jest zawsze świeżym
doświadczeniem. I to jest w nim pociągające. Nie sam fakt, że ktoś sprawia Ci
ból…ale to, że doświadczasz czegoś unikalnego, specjalnego, jedynego w swoim
rodzaju i nie do odtworzenia…i przy okazji na Twoim ciele powstaje coś
unikalnego. Stajesz się, nie boję się tego napisać, dziełem sztuki. (Więcej o
moim podejściu do tego aspektu, możecie przeczytać tu -> „Walka
o sztukę. Relacja Artysta - Tworzywo - Dzieło w kontekście tatuażu”).
To, dlatego robię sobie tatuaże.
Dlatego mnie to wciągnęło. Bo tatuaż i wszystko z nim związane jest uzależniające.
Ale nie w sensie fizycznego uzależnienia…ale w sensie tęsknoty za czymś więcej,
czymś nowym, za przemianą…u każdego to może wyglądać nieco inaczej…ale czasem
mam wrażenie, że trochę racji mam… :)
Po co?
Co daje tatuaż? Powiecie…co to za
głupie pytanie? Przecież już o tym pisałeś wyżej…niby tak…ale o jednej rzeczy
zapomniałem. A jest bardzo ważna…
Wiecie, czego nauczył mnie kontakt
z tatuażem i to, że je sobie robię?
Tego, że każdy może się zmienić.
Że to, kim jesteśmy nie jest stałe, niezmienne i ustalone. To, że wyglądasz tak,
a nie inaczej nie świadczy o niczym, bo patrzysz na coś, co można w każdym
momencie zmienić. Jedni robią to tatuażami i innymi modyfikacjami, inni
operacjami plastycznymi; jeszcze inni ćwiczeniami i treningiem. I to jest OK.
To jest nasze prawo, część tego, kim jesteśmy, jako ludzie. Prawo do bycia sobą
i do zmian. Tych małych jak i tych wielkich, które przewracają całe światy do
góry nogami. Bo wszystko, czego potrzebujemy mamy w sobie – tylko czasem boimy
się to wypuścić, okazać. Bo zmiana jest konieczna, zawsze. I bywa bolesna…tak
jak tatuaż…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz