Nie chce zabijać w sobie dziecka. Tego małego chłopca, który jara się nowymi zabawkami, z ciekawością i nieuświadomionym ryzykiem podchodzi do nowych wyzwań i nade wszystko - bez uprzedzeń podchodzi do świata.
Wszyscy mamy w głowach takiego starego dziada, co siedzi w oknie albo na ławce na podwórku i wszystkich opieprza, za wszystko. Bo biegają, bo krzyczą, bo ktoś kogoś popchnął, bo depczą trawnik...i milion innych powodów, żeby wypluć z siebie jad.
Skąd się to w nim bierze? Skąd to w ludziach w ogóle się pojawia?
W moim odczuciu wygląda to tak.
Żyjemy, niestety, w społecznościach, które równają powagę z profesjonalizmem i brak humoru z dojrzałością. I to samo w sobie jeszcze nie jest groźne, dopóki nie ulegniemy naciskom. Społeczności niestety mają to do siebie, że często stygmatyzują inność, indywidualizm i go niszczą. W ten sposób jak kończysz 18 lat, idziesz na studia czy do pierwszej pracy, to Twoja rodzina zaczyna od Ciebie wymagać zmiany postawy życiowej. Przeważnie zaczyna się to delikatnie, od słów "Teraz już jesteś pełnoletni/dorosły, musisz zacząć brać odpowiedzialność za swoje życie". Co tak naprawdę mają na myśli? "Koniec z wygłupami, imprezami, żartami - weź się do roboty, bo my jesteśmy nudni i nie możemy ścierpieć Twojej inności. Masz być taki ja my!". I systematycznie zaczynają urabiać Cię na swoją modłę.
Nie chodzi tutaj, żeby uciekać od odpowiedzialności, bo tę musimy wziąć na garb czy tego chcemy czy nie. Tak jest po prostu ułożone życie. Ale już to, jak sobie z tą odpowiedzialnością poradzimy, to inna kwestia.
Czy naprawdę musimy na porażki odpowiadać depresją, a na potknięcia żałobą? Nie!
Bo co robi dziecko jak coś mu się nie uda? Próbuje jeszcze raz, inaczej. Czasem bardzo niestandardowo, po swojemu. Oczywiscie zanim nie pojawi się ktoś dorosły i nie powie - "Jesteś głupi, to się powinno robić tak. Jak Ci to tak nie wychodzi, to musisz ćwiczyć. Żadna inna droga nie skutkuje dobrym efektem".
Jaki jest problem z takim podejściem? Skąd taki dorosły może znać motywacje i cel dziecka? Dlaczego ktokolwiek uważa, że wtłaczanie dzieciom instrukcji obsługi do głów jest czymś dobrym?
Właśnie dlatego nienawidzę jak ktoś stanie nade mną i mi mówi jak mam coś zrobić. Ktoś czegoś ode mnie oczekuje, na przykład w pracy i następnie stanie nade mną i próbuje mi tłumaczyć, że powinienem to zrobić w ten, a nie inny sposób (na szczęście u mnie w pracy nie zdarza sie to w ogóle albo bardzo rzadko). Mam ochotę w najlżejszym przypadku powiedzieć "Wiesz co? Jak wiesz jak to zrobić, to zrób to sam"...w najcięższym, wziąć kij i przyjebać w betonowy łeb.
Szacuję, że 70 do 80 procent wszystkiego co umiem, nauczyłem się bo osrałem instrukcję obsługi. We wszystkim nowym szukam wyzwania, a instrukcje to zabijają. Jaki jest sens i zabawa w odkrywaniu możliwości nowego programu albo gry, jak masz przed sobą instrukcję albo poradnik jak krok po kroku wszystko zrobić? Lubie zerknąć w instrukcję, żeby się wesprzeć jak ugrzęznę, albo coś zepsuję, ale nigdy nie siadam z podręcznikiem użytkownika do nowego telefonu albo sprzętu. I się tym strasznie jaram jak coś odkrywam.
Oczywiscie wszyscy 'specjaliści' co się uczą specyfikacji technicznych i manuali na pamięć mówią - "Ale odkrycie, przecież to jest opisane na 34 stronie instrukcji". Oni tego nie kumają bo wydorośleli. I to są też ludzie, którzy będą pilnowali, żeby w wypracowaniach ich dzieci nie było ani jednej oryginalnej, niezgodnej z wykładnią systemu, myśli. Oni wbijają w innych poczucie inności i je tępią.
Dlaczego o tym piszę? Bo powinniśmy zrozumieć jedną rzecz. Jeżeli zabijemy w sobie ciekawość, inwencję i skłonność do ryzyka to czeka nas nudne i depresyjne życie. Jeżeli damy sobie nałożyć kaganiec 'dorosłości', to staniemy się zrzędliwym staruszkiem na ławce w parku w wieku 30-40 lat.
To nasze wewnętrzne dziecko powoduje, że się rozwijamy, wymyślamy nowe rzeczy i pchamy samych siebie do przodu. Dorośli zamieniają wyzwania na zadania i mordują w sobie tę iskrę, która powinna gasnąć dopiero w momencie śmierci. Ten płomień, który powoduje, że każda sekunda życia przynosi coś ciekawego, inspirującego lub jest po prostu życiem jakim je chcemy.
Dlatego ja nie zrezygnuję z głupich żartów, pewnej rubaszności i fantazji z jaką podchodzę do życia. To pozwala mi zachować małego Kubusia przy życiu i to on podszczypuje mnie co chwila, żebym wymyślił coś, bo on się nudzi. To dzięki niemu pisze bloga, próbuje codziennie setki nowych rzeczy i non-stop się uczę.
Celebrujcie w sobie tę iskierkę rozwydrzonego bachorka...to ona powoduje, że jesteście kim jesteście.
Jak już jej nie macie, to spróbujcie ją w sobie rozpalić. Na pewno coś wymyślicie!
Jak już zapłonie to zobaczycie, że życie jest zajebiste i tylko od Was zależy czy będzie lepsze. Nie tylko dla Was...
Jest oczywiście ciemna strona takiego podejścia i czasem kończy się pożarem...ale o tym innym razem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz