Sam nie należę do szczupaczków. Nie mam za specjalnie z tym
problemu. Znaczy w sensie, że nie czuję się fizycznie źle. Co prawda niekiedy po
kilku metrach podbiegnięcia do autobusu mam zadyszkę i przeszkadza mi, że w
lato pocę się jak świnia. Ale akceptuję to i w swoim fizycznym lenistwie
próbuje coś tam z tym robić…z różnymi rezultatami.
Jakiś czas temu czytałem o decyzji burmistrza Nowego Jorku o
zakazie sprzedaży napojów z cukrem w barach szybkiej obsługi. Chodziło o
rozmiary XL, czyli powyżej 0,5l, bo nowojorczycy są grubi. Teraz, widocznie zapatrzeni w USA, posłowie
domagają się regulacyjnej walki z otyłością dzieci. Domagają się, ale nie mają za bardzo pomysłów. Możecie o tym przeczytać TUTAJ.
Ja mam kilka i to takich, które nie wymagają wielkich zmian
w przepisach.
1. Zakaz akceptowania całorocznych zwolnień lekarskich z WFu,
poza przypadkami utraty kończyn lub widocznych obrażeń uniemożliwiających
aktywność fizyczną. Jeśli dziecko jest tak chore, że nie może przez 45 minut
poskakać i poruszać się na boisku, to nie powinno być w szkole tylko w domu
albo w szpitalu. Bądźmy poważni – ile dzieci naprawdę nie może brać udziału w
lekcjach WFu? Czy naprawdę okres u dziewczyny to całkowita niezdolność do każdego
rodzaju aktywności? Nie wierzę w to!
2. Zwiększenie ilości godzin WFu w tygodniu i ich
urozmaicenie. Dlaczego jak ja chodziłem do liceum to olewałem WF, a w końcu załatwiłem
sobie zwolnienie? Bo nienawidzę koszykówki, a nauczyciel nic innego nie zaoferował.
To jest chore! Wychowanie Fizyczne powinno polegać na rozbudzaniu pasji do
ćwiczeń i aktywnego spędzania czasu, nie na zaliczaniu dwutaktów czy serwowania
w siatkówkę. Dlaczego na zachodzie całe szkoły dopingują swoje drużyny i
dzieciaki z radością chodzą na treningi i zajęcia fizyczne? Bo mają wybór. Bo
tak jak są dwa boiska, stanowiska lekkoatletyczne, biegowe, siłownia czy coś
tam jeszcze, to przy każdej dziedzinie jest trener, który pokaże, nauczy,
zainteresuje. Z najwybitniejszych utworzy drużyny szkolne, mniej zdolnych
będzie uczył aż do usrania. A jak się okaże, że nie idzie, to zmieniasz
dziedzinę i jedziesz dalej, szukasz, w czym jesteś dobry. Tam jest przypisany
pedagog do dyscypliny, u nas WFista jest od wszystkiego. Idziesz na WF i wiesz,
że będzie to samo, że każą Ci zaliczać rzeczy, których nie lubisz robić i
lekcje odbywają się pod kątem najlepszych w jakimś sporcie…wiem, bo to
przeżyłem…
3. Przynajmniej raz w miesiącu wszystkie dzieciaki, niezależnie
od wieku powinny mieć zajęcia z wpływu czynników zewnętrznych na organizm
człowieka. Niech zobaczą, co robi coca-cola z organizmem, jak nadmiar cukru niszczy
zęby, jak alkohol zabija. I co dają dobre rzeczy. Takie eksperymentalne klasy
nie muszą trzymać się szkoły. Zamiast ładować kasę w religię czy wyjścia na głupie filmy do kina, niech dzieciaki
pojadą do fabryki żywności, wytwórni cukierków czy rozlewni alkoholu. Jak
obejrzą, że w takich miejscach ludzie pracują w maskach na twarzach, żeby się
nie zatruć, to dwa razy się zastanowią czy zeżreć kolejnego cuksa czy wypić
colę.
4. Likwidacja słodyczy ze sklepików szkolnych nie da wiele.
Po pierwsze – zakazany owoc pociąga jeszcze bardziej. Po drugie – jak nie w
szkole to zakupią słodycze poza nią. Zamiast tego niech w każdej szkole będzie
stołówka z prawdziwego zdarzenia. Z normalnym żarciem, po którym nie ma się
ochoty na słodycze. Bo szczerze? Jak w stołówce dostanę ohydnego hot-doga albo
parówkę z czerstwą bułką, to się tylko dobrze po tym posram albo porzygam, a
jak będę głodny to za połowę ceny kupię sobie batonika i jakoś przetrwam do
końca lekcji.
I najważniejsze…
5. Główne zadanie to uświadomienie rodziców. Bo to oni
kształtują nawyki żywieniowe dzieci. Szkoła je może wzmacniać albo psuć. Ale
ich nie kreuje. Jeśli rodzice wpajaliby dzieciakom dobre zwyczaje żywieniowe,
rozmawialiby z dziećmi na temat jedzenia, a nie tylko traktowali to, jako swój
obowiązek, to na pewno nie pozwoliliby żeby szkoła to zjebała. Tymczasem jedyną
rzeczą, jaką zapewne w 80% domów się robi, to postawienie przed bachorem michy
z tekstem „żryj”. Niestety rodzice tak jak nie rozmawiają z dziećmi na temat
seksu, kultury czy mediów, tak nie rozmawiają na temat zdrowia czy jedzenia.
Mówią tylko – to możesz oglądać, to możesz jeść, to możesz robić. A to nie jest
rozmowa, to jest tyrania i temu dzieci pod nieobecność rodziców będą się
przeciwstawiać. Nie twierdzę, że wszystkie rodziny tak mają, że wszyscy
traktują swoje dzieci jak podległe jednostki i przykre obowiązki. Ale zbyt dużo
jest takich rodzin. A dziecko trzeba traktować jak małego człowieka, który
jeszcze nie wie dużo, ale docierają do niego i rozumie coś więcej niż tylko
zdrobniałe bzdury i rozkazy.
Ja, zatem poleciłbym naszym posłom jedno – wywalić religię
ze szkół i za te pieniądze sfinansować urozmaicenie zajęć WF i unormować kwestie
karmienia dzieci w szkołach.
Rączki biegające z piłka są o wiele lepsze dla
dzieciaka niż ręce złożone w modlitwie.
Naprawdę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz