Temat delikatny i kontrowersyjny. Ale stwierdziłem, że emocje trochę opadły po samobójczej śmierci nieodżałowanego Robina Williamsa i
można poruszyć tą kwestię z mojej perspektywy.
Podział
Musimy na samym początku rozróżnić dwie kwestie. Czym innym
jest próba samobójcza, czym innym samobójstwo. Już tłumaczę.
Próbą samobójczą nazywam zachowanie, które głównie cechuje
rozpaczliwe wołanie o pomoc lub uwagę. I jest ostateczną formą aktywności,
której celem ma być zwrócenie na swoje problemy uwagi innych ludzi. Brzmi to
okrutnie, ale w moim odczuciu tak to wygląda. Ludzie doprowadzeni do
ostateczności sięgają po ostateczne środki. Jeśli spojrzymy na statystyki to
widzimy wyraźnie, że mężczyźni podejmują mniej prób samobójczych, ale są
bardziej skuteczni, natomiast kobiety podejmują średnio cztery razy więcej prób
samobójczych. Nie będę oceniał przyczyn takiego zachowania, ale uważam, że jest
to dość ekstremalny sposób zwrócenia na siebie uwagi.
Bo bardzo Was przepraszam – skuteczne pozbawienie siebie
samego życia nie jest przedsięwzięciem inżynieryjnym wymagającym doktoratu z
anatomii i mechaniki. Dlatego uważam, że przynajmniej połowa prób samobójczych
nie ma, jako faktycznego celu, zabicia się. Jest desperacką i ekstremalną próbą
zwrócenia na siebie uwagi.
Dlatego nie będę się zajmował tymi przypadkami, ani nie będę
w ogóle ich brał pod uwagę w moich rozważaniach. Nawet jeśli macie mi zarzucić,
że część prób, nieintencjonalnie, kończy się śmiercią…to pech…
Perspektywa
Muszę teraz ustawić perspektywę z jakiej spojrzę na problem.
Po pierwsze – nie ma żadnych zaświatów. Nie istnieje życie
po życiu. Po śmierci nie czeka na nas żadna nagroda czy kara.
Po drugie – nie ma żadnego nadnaturalnego bytu, który mógłby
ocenić nasze zachowania czy postawy lub na nie wpłynąć.
Jeszcze jednym warunkiem, jaki muszę tutaj postawić jest
skupienie się na samym samobójstwie. Nie chcę tutaj rozważać przyczyn, które
powodują, że ludzie podejmują taką decyzję. I o ile są one dość istotne w przypadku
prewencji czy pomocy takim osobom, to na potrzeby tej refleksji nie są one nam
potrzebne.
Przyjmując taką postawę możemy przejść do rozważań.
Samobójstwo jest ostatecznym rozwiązaniem przejściowego
problemu. Z mojej perspektywy nie widzę żadnej odwagi w popełnieniu
samobójstwa, nie uważam też, że jest to jednoznaczny akt tchórzostwa. Jest to
dość indywidualne ale spróbuję to rozwalić.
Osoba, która akceptuje powyższą perspektywę wie, że
samobójstwo oznacza koniec. Wszystkiego. Nie ma odkupienia, nie ma kary, nie ma
nagrody – jest po prostu koniec. I może, w tej świadomości, podjąć decyzję o
jego przyspieszeniu. Uważam to za głupią decyzję, ale nie oznacza to, że
człowiek, który to robi jest głupi.
Wszystkich nas czeka śmierć. Świadomość tego i idąca za tym
świadomość ograniczonego czasu na ziemi jest wystarczającym powodem, żeby nie
spieszyć się zbytnio. Ateista ma wszelkie powody do tego, żeby żyć.
Zwróćcie uwagę na pewien paradoks wynikający z religijnych
bajek. Teoretycznie religie w znakomitej większości potępiają samobójstwo.
Chrześcijaństwo mówi wręcz o grzechu śmiertelnym. Wystaje z tego brak logiki i
to na kilometr. Warunkiem odpuszczenia grzechu jest jego żałowanie i cała ta
litania. Więc jeśli samobójstwo nie może zostać odpuszczone, to wynika to albo
z kaprysu bożka, albo z tego, że tak naprawdę nie wierzymy w to, co wyznajemy.
Bo jeśli człowiek przechodzi do drugiego życia i ma możliwość odczuwania (bo w
założeniach ma być szczęśliwy, co jest doznaniem przynajmniej w części zmysłowym),
to może też żałować za grzechy, uczynić pokutę i mieć odpuszczone. Czyli w
takim ujęciu religia może stanowić zachętę do skrócenia własnego życia.
I nawet jeśli nie uprościmy tych zasad w tak zasadniczy
sposób, to wiara w to, że w jakikolwiek sposób będziemy istnieć po śmierci, nie
pomaga w zapobieganiu samobójstw. Odważę się nawet powiedzieć, że wzmacnia chęć
dokonania tego czynu.
Napisałem o przejściowym problemie. Mam na myśli to, że tak
naprawdę każdy problem, który nas spotyka, na drodze od narodzin do śmierci,
jest przejściowy. I nie w ostatecznym rozrachunku, tylko na poziomie mikro. To
co wczoraj uważaliśmy lub dziś uważamy za osobistą tragedię, jutro może okazać
się bzdurą, drobiazgiem lub impulsem do zmiany na lepsze. Często do takiej
transformacji potrzebne jest wsparcie bliskich lub specjalistów, ale nie ma
sytuacji bez wyjścia, problemów bez rozwiązań, czy relacji bez końca.
I uważam, że żadne złudzenia nie pomagają w takich
sytuacjach.
Nie chcę nikogo oceniać ani piętnować ludzi, którzy odeszli
w ten sposób. Daleki jestem od tego. Rozumiem też, że osoby bliskie mogą czuć
rozgoryczenie, zawód i złość. Będą szukać winnych. Problem polega na tym, że
nie istnieje ktoś taki jak „ofiara” samobójstwa. To bzdura. Jeśli będziemy myśleć o samobójstwie w sposób
- sprawca-akt-ofiara, to wytrącamy z niego rzeczywistość. Przesuwamy ciężar
problemu z samego samobójcy i jego otoczenia, na nieistniejącego sprawcę. I
skupiamy się na nim, podświadomie wiedząc, że go nie znajdziemy. Oczywiście
możemy i powinniśmy badać problem, przyczynę takiej decyzji. Ale jeśli stracimy
z oczu fakt, że tutaj sprawca jest ofiarą, czyli ta dychotomia jest
niepoprawna, to możemy zacząć demonizować i obwiniać aktywności, które - incydentalnie
i subiektywnie doprowadziły do samobójstwa – poza tym są nieszkodliwe. I
obserwujemy takie przypadki gdy rodziny i emocjonalnie naciskani śledczy czy
media zamiast skierować energię na dochodzeniu rzeczywistych przyczyn, schodzą
poziom niżej, co jest łatwiejsze, i piętnują impuls prowadzący do problemu,
zamiast sam problem. Problemem staje się szkoła, muzyka, praca, pieniądze czy
utracona miłość – nie brak umiejętności radzenia sobie z niepowodzeniami czy
życie złudzeniami. I to jest łatwiejsze – przyduszać wydumane źródła zamiast
uczyć życia w płomieniu/nurcie; obwiniać coś, co tak czy inaczej będzie
istniało i na większość ludzi nie ma destrukcyjnego wpływu – zamiast skupić się
na tym dlaczego to, co innym nie sprawia problemu, stanowiło dla samobójcy
powód do zakończenia życia.
Tak wiem, to kontrowersyjne. Ale też subiektywne i tak jak
pisałem na początku – nie musicie się zgadzać z moim spojrzeniem. Uważam, że
samobójstwo jest ostatecznie głupim zachowaniem. I jeśli samobójstwa już mają
miejsce – to obecnie nie potrafimy sobie radzić z tym dlaczego tak się dzieje.
Bo albo nie chcemy dostrzegać wpływu religijnych bredni, albo patrzymy o
kawałeczek za daleko w poszukiwaniu źródła problemu.
Do tego tematu na pewno wrócę.
I żeby uciąć wątpliwości – tak, znałem kilka osób, które
popełniły samobójstwo. Nie były to bardzo bliskie osoby i tak naprawdę własne
doświadczenie nie powinno być w tym przypadku argumentem. Dlatego jeśli ktoś
wyciągnie taki argument - „Nie wiesz co
to znaczy, nikt kogo kochałeś/był ci bliski/z rodziny się nie zabił” –
zastrzegam – będę to ignorował. Mam do tego prawo J
I na rozluźnienie posłuchajcie jak Doug Stanhope opowiada o
życiu i samobójstwie J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz