Od jakiegoś czasu zastanawiam się i obserwuję grupy
ateistyczne, racjonalne i świeckie w Polsce. Kilka razy też uczestniczyłem w
dyskusjach na ten temat i mam swoje podejście. Postaram się w tym
wpisie je przedstawić.
Zaznaczę od razu, że to moje subiektywne spojrzenie i nie
chcę być wyrocznią, ani nie piętnuję żadnej z organizacji, dlatego nie będę
używał konkretnych nazw i grup. Jeśli ktoś z czytelników będzie mógł odnieść
krytykę do swojej grupy, to tylko, dlatego, że zjawisko, które ja obserwuję ma
w niej miejsce. Nie, dlatego, że coś zarzucam.
W ostatniej części postu, przedstawię swoje podejście do
tego jak ja wyobrażałbym sobie organizację, stowarzyszenie, jeśli miałbym
takowe założyć albo pomóc w jego stworzeniu. Nie jestem fachowcem od jakiejś dziedziny.
Po prostu obserwuję, co się dzieje, jakie są trendy i mam swoje spostrzeżenia.
Więc może to, co przeczytacie poniżej uznacie za złe podejście, błędne. Możecie
też uważać, że to się nie uda, nie wierzyć w takie rozwiązania. Jedna kwestia –
ja wolałbym spróbować zanim wydam osąd…ale o tym, kiedy indziej.
Potrzeba
Potrzebujemy organizacji świeckich, sceptycznych czy
ateistycznych. I nie ma nic złego w tym, że będzie ich dużo. I powinny
podchodzić do kwestii na różne sposoby. Przede wszystkim, dlatego, że
reprezentowane postawy w środowisku są różne. Ateizm czy sceptycyzm to nie są
postawy doktryn czy ideologii. Dlatego różnorodność musi zostać przekuta na
siłę, nie na przeszkodę.
Jak pisze Fritz Erik Hoevels w eseju "Po co stowarzyszenie ateistów?":
„Jak długo istnieją
wierzący, tak długo wszyscy ateiści trwać będą w stanie zagrożenia”
Chodzi o to, że ateizm, zwłaszcza pozytywny, nie agresywny,
jest realnym zagrożeniem dla ruchów religijnych. To powoduje, że wierzący będą
agresywnie reagować na samo istnienie ateizmu. Dlatego ateizm będzie zawsze pod
potencjalnym zagrożeniem ze strony religii. Biorąc tylko to pod uwagę –
organizacje pomagające w przeciwdziałaniu czy zapobieganiu tej agresji, są po
prostu niezbędne, jeśli chcemy osiągnąć coś więcej niż trollowanie w
mediach społecznościowych.
Organizacje takie są także potrzebne z bardziej
pragmatycznego powodu.
Wiemy jak wyglądają rozmowy jednostek z instytucjami. Jest
ciężko przebić się do świadomości, a jeszcze ciężej wpłynąć na decyzyjność.
Jest to patologia instytucji demokratycznych, ale jest faktem i stanowi normę w
większości nowoczesnych społeczeństw. Przy założeniu wagi głosu jednostki,
niestety ten głos jest bagatelizowany i niknie w krzyku milionów innych
głosów. Dodając do tego brak jakiegokolwiek systemu czy urzędu, który w
ogóle brałby pod rozwagę głos społeczny – mamy pełen obraz pokazujący, że
organizacja stowarzyszeń, fundacji i innych grup społecznych jest po prostu
niezbędne.
I takie organizacje powstają. Jest ich już w Polsce
przynajmniej kilka. Jednak z mojej obserwacji, w wielu przypadkach nie uniknęły
one wielu błędów i pułapek. Stąd moje słowa krytyki, albo może nie krytyki, ale
na pewno przestrogi. Bo między innymi dla tych powodów do dnia dzisiejszego,
mimo, że jestem dość aktywny, nie należę do żadnej organizacji.
Krytyka
Tak jak pisałem we wstępie – nie uderzam w konkretną grupę.
Więc traktujmy to raczej, jako podstawę dla ostatniej części. Coś, czego trzeba
unikać w sytuacji, gdy chcemy zbudować grupę, która będzie egalitarna i
jednocześnie będzie w stanie jednolicie reprezentować przyjęte stanowisko dużej
grupy ludzi. No i to są moje spostrzeżenia.
Gwiazdorstwo
Oczywiście potrzebne jest ciało zarządzające, grupa ludzi,
którzy ogarną i udźwigną cały organizacyjny ciężar. Niestety pojawiają się
przypadki, gdzie z tej grupy wyłania się lider, który staje się twarzą
organizacji. I nie ma w tym nic złego dopóki taka grupa nie stwierdzi, że to
dobrze. Bo to nie jest dobre. Powstaje coś, co mógłbym nazwać strukturą
cesarską. Jest przywódca, który reprezentuje całą organizacją, jest jej twarzą,
podejmuje decyzje i składa publiczne deklaracje. Jeśli robi to w porozumieniu z
organizacją – spoko. Tylko, że wszyscy wiemy, że nikt nie poświęca 100% na
działanie w takiej organizacji. Jest też zwykłym Kowalskim. I wykucie w
organizacji lidera Kowalskiego powoduje, że jego wypowiedzi stają się głosem
organizacji – niezależnie od tego, czy mówi w jej imieniu czy własnym. I nie
jest ważne czy uprzedzi o tym, że mówi, jako on. Nawet, jeśli napiszemy
„Kowalski, prezes organizacji X, wypowiedział się prywatnie na temat…”. Ludzie
i tak przeczytają to, jako głos organizacji.
Jeśli chcemy mieć twarz, rzecznika organizacji, to musi to
być osoba doskonale przygotowana do takiej roli i mająca świadomość tego jak
funkcjonuje dziś przebieg komunikacji, informacji i na pewno, nie może to być
ktoś, kto popełnia podstawowe błędy początkującego prezentera programu
disco-polo. Dlatego, że stajesz się prezesem jakieś organizacji, lub
przewodniczącym grupy – nie robi z Ciebie automatycznie medialnego gwiazdora. Co
jeszcze? Nie wolno takiej osobie pozwalać na zarzadzanie komunikacją z grupy.
Bo to równia pochyła. Taka osoba, nawet, jeśli nie zdaje sobie sprawy ze swoich
wad i zalet, nie pozwoli na podkopanie swojej pozycji, co będzie miało wpływ,
na jakość całej komunikacji…raczej „in minus”.
Elitaryzm
W rozumieniu, że musisz spełniać określone warunki, żeby
stać się członkiem organizacji. Dobrym przykładem są grupy, które uzależniają
status w organizacji od wpłat składek lub dodatkowo podpisania jakiś dokumentów
czy deklaracji. W stowarzyszeniu składki są ważne, bo pozwalają na prowadzenie
działań. Nie neguję tego. Ale zamykanie się w ramach systemu składkowego jest
poważnym błędem. Ludzie chcą należeć do grup, maja taką potrzebę. Ale biorąc
pod uwagę ilość możliwości, jakie dają nowoczesne media, w tym media
społecznościowe, wymaganie płacenia za bycie członkiem jest bez sensu i się nie
sprawdzi. Chyba, że w zamian za składki zaoferujesz coś, czego nikt nie może
dostać za darmo. Ale to praktycznie nie jest możliwe. Przynajmniej nie na
poziomie, gdy walczysz dopiero o pozycję.
Medialny prymitywizm
Można odnieść wrażenie, że zasoby i wysiłki organizacji są
ukierunkowane w niewłaściwym kierunku. Środowiska sceptyczne, ateistyczne, nie
są środowiskami tradycyjnymi. Także w stosunku do mediów. Zwłaszcza w sytuacji,
gdy tradycyjne media w Polsce są w znacznej mierze skompromitowane politycznie
i ideologicznie. Powielanie schematów mediów tradycyjnych (przede wszystkich
telewizji) jest topieniem zasobów w czymś, czego ludzie nie chcą oglądać.
Biorąc pod uwagę, że można dziś za zupełny bezcen dotrzeć z przekazem do setek
tysięcy. Jednak trzeba mieć coś nowego, ciekawego do zaoferowania, żeby ta
liczba rosła. Niestety nie widać tego w działaniach medialnych dzisiejszych
grup.
To powoduje, że ciężko jest tym grupom zyskać aktywne i
zaangażowane w nowe media pokolenia, bo są postrzegane, jako grupy próbujące
wbić się w mainstream do razu, z biegu. I to jest błąd, bo ogromna liczba ludzi
pokolenia Facebook gardzi tradycyjnymi mediami.
Ponarzekałem, po utyskiwałem…co zatem proponuję?
„Moja organizacja”
Oczywiście wszystkie poniższe propozycje to tylko zabawa,
wolne pomysły, które przez jakiś czas dojrzewały, podczas obserwacji nie tylko
samego środowiska, ale też innych sfer życia.
Struktura
Struktura musi się opierać na poziomowym beneficie, nie na
elitarnym fakcie należenia do grupy. W ten sposób buduje się lojalne i aktywne
społeczności. Już tłumaczę, o co chodzi.
Jest minimalny wymóg pod postacią deklaracji, zależnej od
kierunku misji i celu organizacji. Po jej podpisaniu każdy staje się członkiem
organizacji. Nie ma różnicy, kim jesteś i co potrafisz – podpisujesz – jesteś
członkiem. Teraz w zależności od Twojego wkładu w rozwój organizacji podnosisz
swój status i zyskujesz nowe przywileje i wpływ na działanie takiej grupy. Nikt
nie może bezpośrednio i „z biegu” kupić sobie wyższego stopnia. Poza trzonem
założycielskim, który jest zobowiązany do wkładu finansowego (składek), nie ma
żadnych obowiązkowych kosztów członkostwa.
Jeśli aktywnie wspierasz grupę propagując jej misję,
zyskujesz punkty, które wnoszą Cię na kolejne poziomy w strukturze. Po
uzbieraniu odpowiedniej liczby punktów aktywności w grupie zyskujesz prawa i
dostępy do specjalnych treści, współtworzenia tych treści. Po prostu zwiększa
się Twój wpływ na to, jak działa taka grupa. Stajesz się jej nie tylko członkiem,
ale i współtwórcą.
Oczywiście wszystko musi się opierać na prostych, jasnych i
klarownych zasadach. Na przykład: za udostępnienie wpisu stowarzyszenia na
swojej tablicy na FB dostajesz 1 punkt, za każdą kolejną sieć społecznościową,
kolejne punkty. Za komentarze, uwagi do treści, zainicjowane dyskusje,
oznaczenia grupy we własnych postach itd. Za punkty dostajesz, oprócz nowych
praw w grupie, także nowe obowiązki, ale i benefity. Mogą to być zniżki na
zakup oficjalnych materiałów stowarzyszenia, dostęp do zamkniętych lub tajnych
forów, w których grupa decyduje o dalszych krokach itd.
Cały system wymaga oczywiście dużo pracy i nie jest prosty w
organizacji, ale prawidłowo zarządzany i ciągle rozwijany może być podstawą do
zbudowania silnej wewnętrznie grupy członków/sympatyków, którzy dzięki
miękkiej, wewnętrznej rywalizacji, budują pozycję i siłę całej grupy.
Oczywiście oficjalne treści takiego stowarzyszenia wychodzą
z centrum i są tworzone przez ludzi, którym zostaje takie zadanie powierzone,
ale nie wyklucza to sytuacji, gdy pojawia się członek, z samego dołu, który dzięki
wkładowi szybko przeskakuje poziomy i wchodzi do grupy twórców lub zostaje
poproszony przez zarząd do współpracy.
Co jeśli ktoś zechce wspierać finansowo organizację, a nie
może brać udziału w propagowaniu treści i innych działaniach? Może zbierać punkty
w oparciu o progi dotacji/składki idąc w tym samym rankingu po kolejne benefity.
Oczywiście zasady w takim przypadku muszą być trochę inne, ale taki model nie
wyklucza członków wspierających finansowo organizację.
Czy można w takim modelu zbudować silną grupę? Można.
Poczytajcie na temat grywalizacji (bo to jest ten właśnie model). Jest on
używany na coraz większą skalę i z sukcesami w korporacjach, sieciach
sprzedaży. Dlaczego nie wykorzystać go do budowania społeczności wokół czegoś
innego niż tylko kasy J
Media
Spójrzmy jak budowane są trendy w mediach na zachodzie, a
także coraz częściej w Polsce. Nikt nie robi szumu wokół opłaconego w TV
komunikatu. Droga przeważnie (w USA i w Europie zachodniej) wygląda tak:
- Na platformie mikroblogowej tumblr lub na innym blogu pojawia się wpis, artykuł, który porusza ważną kwestię i prosi ludzi, którzy się z nim zgadzają, chcą pomóc o używanie „hashtagów” i udostępnianie wpisu.
- Ludzie szeroko udostępniają treści na twitterze, wrzucają hashtagi.
- Temat zalewa całą sieć – twittera, facebooka, i inne platformy.
- Wieść o popularnym temacie, stanowisku dociera do mediów głównego nurtu, które patrząc na liczbę udostępnień, forwardów i komentarzy, po prostu są zmuszone do poruszenia tego tematu.
- I muszą sięgnąć do oryginalnego postu, który wywołuje ten szum.
- Mówiąc o temacie powodują zwiększoną aktywność na samym blogu, który zyskuje kolejnych czytelników.
- I idąc za ciosem, taka karuzela powoduje, że można bardzo skutecznie i stosunkowo niskim kosztem (lub za darmo) rozpropagować daną treść. Zwłaszcza przy konsekwentnym celu przekazów.
Czy jakakolwiek organizacja w Polsce wykorzystuje ten
mechanizm? Nie. Ja nie znam takiej. Wynika to z tego, że z jednej strony,
stowarzyszenia skupiają się na mediach tradycyjnych, ich formatach i zasadach.
No i w związku z tym muszą tak kierować swoją polityką finansową, żeby stać ich
było na takie działania.
W moim odczuciu wynika to z mało precyzyjnego ustawienia
bazy medialnej. Nie określają skąd chcą wychodzić do ludzi, jakimi kanałami i
do jakiego celu. Ultymatywnie, celem jest zawsze dotarcie do mediów
powszechnych. Ale celowanie na siłę, na skróty przy pomocy pieniędzy, jest
strategia krótkoterminową, która może przynieść chwilowy zysk, skok
świadomości. Nie buduje tego, czego oczekuje dzisiejszy odbiorca mediów. A
czego oczekuje odbiorca mediów? Zadajcie sobie pytanie, co was kręci w
pozyskiwaniu informacji? Nie sama informacja! Kręci nas to, że możemy się o tym
dowiedzieć wcześniej; kręci nas to, że nikt poza nami jeszcze tego nie wie;
kręci nas to, że telewizja o czymś powiedziała, a jako jedni z pierwszych
czytaliśmy to u źródła i od nas dowiadują się o tym inni. To są takie drobne
przyjemności w konsumowaniu informacji, które nas pobudzają do dalszego ich
pozyskiwania.
W moim odczuciu obecnie funkcjonujące organizacje nie mają
planu medialnego. W małej mierze polegają na potędze, jaką dają media
społecznościowe. I poświęcają zbyt dużo zasobów na chwilowe skoki, zamiast
inwestować w stałą przyrostu.
Dodatkowo dochodzi niewłaściwe lub niepełne wykorzystanie
tych mediów. Ludzie na przykład na YouTube nie chcą oglądać półgodzinnego
programu z „gadającymi głowami”. Często jednorazowe, nawet dwu-trzy godzinne
„hangouty” live zbierają większą widownię niż wiszący od kilku tygodni wywiad z
kimkolwiek. Bo chodzi o to, że dzisiejszy widz chce współtworzyć treści, nie
chce być tylko ich konsumentem, biernym widzem. Dialog z widzem jest bardzo
ważny, zwłaszcza, gdy chcemy zbudować coś, co ma mieć wpływ na widza. Możemy
się skupiać na prezentowaniu treści, przekazu, misji. To też jest potrzebne.
Ale wokół takiego przekazu zgromadzimy na 100% większą ilość trolli, niż osób
rzeczywiście chcących rozmawiać, uczestniczyć i słuchać. Poza tym taki „hangout”
nie kończy się wraz z jego faktycznym końcem na żywo. Jest doskonałym źródłem
dla krótkich filmów na kanał, można go opublikować w całości i zbierać opinie
(i trolling) post-factum. Kluczem jednak
do sukcesu jest interakcja z widzem. Na każdym etapie. Jeśli w filmie występują
konkretne osoby, poprośmy je o śledzenie komentarzy i na dyskusję z widzami
przez określony czas po zakończeniu programu.
Zrozumienie mechanizmów działania nowych mediów i określenie
strategii powinno być podstawą do budowania pozycji takiej grupy.
Real
Ważne jest to, żeby spotykać się z grupą „na żywo”. I to
powinny być stale, cykliczne spotkania, niewymagające żadnych dodatkowych warunków.
Po prostu definiujemy, że w tym i tym dniu tygodnia, o tej godzinie jesteśmy w
konkretnym miejscu i czekamy na wszystkich chcących porozmawiać, poznać ludzi,
lub po prostu przybić piątkę.
Ale to nie może być tak, że losowo wybieramy miejsce. To
musi być lokal gdzie wszyscy będą mile widziani, warunki będą ustalone z
właścicielami lokalu. A jak się uda wynegocjować benefit dla gości grupy – to super.
Jeśli uda się zrobić specjalną promocję na piwo czy kawę, dla gości
stowarzyszenia, to wszyscy będą szczęśliwi – i lokal, który zwiększy swój obrót
na takim cyklicznym spotkaniu, i samo stowarzyszenie, które praktycznie bez
kosztowo zbuduje wizerunek grupy, która ma coś do zaoferowania. Nie
bagatelizujcie tego…bo mechanizmy bezinteresownych podarunków są bardzo silne.
Nie chodzi o kupowanie zniżkami sympatyków, bo taki rabat może być symboliczny,
złotówkowy. Chodzi o zrobienie z takiego spotkania czegoś więcej niż tylko
przypadkowej dyskusji przy stoliku.
Wpływ
Są dwie drogi do osiągniecia wpływu na rzeczywistość, które
organizacja może wykorzystać. Jest wpływ intencjonalny, celowany i wpływ
oddolny, naturalny.
Przy odpowiedniej strategii medialnej i silnej grupie
sympatyków, wpływ naturalny, oddolny, powstaje spontanicznie i „szturchany” w
odpowiedni sposób, ma ogromny potencjał do rzeczywistego wpływu na sposób myślenia
ludzi. Na zmianę postrzegania rzeczywistości na poziomie jednostek, a finalnie
na dotarcie do mediów głównego nurtu.
Wpływ intencjonalny to wszelkie petycje, projekty celowane w
kierunku ustawodawstwa itd. Z tym jest w Polsce dziś spory problem, bo do
lobbowania potrzeba dużych pieniędzy, a i tak nic z tego może nie wyjść. O ile
narzędzia petycji czy ankiet może służyć badaniu nastrojów i skali zgody na
dane rozwiązanie czy propozycję, to istnieje mała szansa na rzeczywiste
wpłyniecie przy ich pomocy na sytuację prawną.
Dlatego w moim odczuciu organizacje powinny skupiać się na
budowaniu oddolnego wpływu i dopiero efektem tego wpływu powinny być inicjatywy
wpływu bezpośredniego.
To moje refleksje, spojrzenie na temat. Jest to oczywiście wysokopoziomowe
podejście i nie stanowi gotowego panaceum czy fundamentu do czegokolwiek.
Oczywiście podejmę dyskusję w temacie, ale na dzień dzisiejszy muszę zadeklarować
jedno – nie aspiruję do budowania takiej grupy.
Przynajmniej nie teraz. Jeśli ktoś
chciałby skorzystać z tego, o czym piszę – nie ma problemu. Jeśli ktoś
chciałby, żebym coś rozwinął, przybliżył moje spojrzenie – chętnie pomogę. Raczej
jednak w formie prywatnej korespondencji, konsultacji, niż w oficjalnym włączeniu
się w budowanie struktur czy strategii. Na pewno nie w tym roku J
Mam nadzieję, że komuś się moje spostrzeżenia przydadzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz