Nauka mówienia „nie wiem” nie jest
łatwa. Bo jesteśmy tak skonstruowani, że cholernie lubimy wiedzieć, a
przyznanie się do niewiedzy uważamy za słabość. I nie ważne czy ktoś nas pyta o
to, co będziemy jedli na obiad, czy też o najnowsze odkrycia astrofizyki. Po
prostu nie mówimy o swojej niewiedzy. Ile razy słyszę „coś tam czytałem”, „a,
to wiem, tylko wypadło mi z głowy”, to zwijam się ze śmiechu. I czasem,
retrospektywnie, śmieję się z samego siebie. Bo się łapie na tym, że potwierdzam
coś, o czym NIC nie wiem.
Czy to dobrze, ze mamy taki
mechanizm pozorowania wiedzy? Oczywiście, ze nie. Bo jest on pożywką dla
sztucznych i wymyślonych odpowiedzi. Dlatego ważne jest nauczenie się mówienie samemu
sobie tych magicznych słów. „NIE WIEM”. Dlaczego magicznych? Bo pchają do
wiedzy. Serio. Zatykanie sobie mózgu fałszywymi lub pozorowanymi odpowiedziami,
to największy hamulec w poszukiwaniu wiedzy, informacji czy faktów.
Dlatego pierwszym stopniem do sięgnięcia
po siłę, jaką daje wiedza musi być przyznanie się do jej braku. Otwieramy w ten
sposób nie tylko samych siebie na nowe informacje, ale też przestajemy się
oszukiwać…a to chyba ważne.
Weźmy prosty przykład.
Ktoś wypowiada tezę – „Wszechświat
wziął się z niczego”. To oczywiście Lawrence Krauss, ale
chodzi o sam mechanizm.
I jeśli zawiesimy się na tym, że wiemy,
czym jest wszechświat, wiemy, co oznacza „wzięcie się”, oraz wydaje nam się, że
rozumiemy koncepcję stojącą za słowem „nic”, to automatycznie zbudowaliśmy
sobie odpowiedź na tę kwestię. I pewnie jest ona negatywna, negująca tę
propozycję. Bo zrobiliśmy skrót poszukując tak bardzo pożądanej przez nas
odpowiedzi na wszystko. I zablokowaliśmy sobie dotarcie do meritum, do wiedzy.
Tak bardzo chcemy znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Nawet, jeśli są fałszywe.
Tymczasem, jeśli zamiast
odpowiadać, zadamy dodatkowe pytania, bo NIE WIEMY, to rodzi się przed nami
cała paleta możliwości. Nie tylko sięgnięcia do książek i teorii, ale, co nawet
lepsze, do własnych rozważań. Eksperymentowania z pojęciami, treścią, definicjami.
Bo wszechświat, o którym mówimy
nie jest stały, zmienia się. O wszechświecie, w którym momencie jego istnienia mówimy?
Bo „wzięcie się”, powstanie, ma
tak szeroką pojęciowo wykładnię, że jakiekolwiek uproszczenie psuje wszystko.
A „nic”. Potraficie to
zdefiniować? Spróbujcie w komentarzach. Zawsze wyjdzie, że jednak coś, to nic.
Sami z resztą przeczytajcie jak o
tym pisze sam Krauss:
„”Nic”, jak uparcie twierdzą (filozofowie i teologowie), nie jest żadną z tych rzeczy, które omawiam. „Nic”, jest „nieistnieniem”, w pewnym mglistym i niejasno sformułowanym sensie. Przypomina mi to moje wysiłki zdefiniowania podczas pierwszych dyskusji z kreacjonistami, czym jest „projekt inteligentny”, który jak się okazuje, nie daje się jasno sprecyzować, z wyjątkiem stwierdzenia, czym on nie jest. „Inteligentny projekt” jest po prostu tezą przeciwstawną ewolucji. Podobnie niektórzy filozofowie i wielu teologów definiują i przedefiniowują „nic”, tak aby nie było ono żądną z wersji, którą aktualnie uczeni się posługują.
W tym właśnie według mnie tkwi przyczyna intelektualnego upadku teologii i części współczesnej filozofii. Z pewnością „nic” jest w każdym aspekcie równie fizyczne jak „coś”, zwłaszcza, jeśli się to definiuje, jako „brak czegokolwiek”. (…) bez nauki każda definicja to tylko słowa.”
Zatem jak widzicie, wystarczy stanąć
twarzą w twarz z swoją niewiedzą i zrobić jeden krok przed siebie, przesuwając
ją dalej i dalej. I czerpać z tego radość. Bo to jest radość. Dowiadywać się
czegoś, uczyć się. WIEDZIEĆ coś!
Jest jedna jeszcze sprawa, którą
zyskujemy dzięki znajomości zaklęcia „NIE WIEM”, poza obudzeniem głodu wiedzy.
Te słowa są najlepszą tarczą i prewencją wobec każdego agresora. Czy jest to adwersarz
ideologiczny, polityczny czy też partner. „Nie wiem” nie jest słabością, jest
prawdą. I jeśli mówimy te słowa szczerze – to mają one tę magiczną właściwość, że
dają nam czas, pokazują nasza pokorę i obnażają intencje przeciwnika. Bo jeśli
szczerze nie wiesz, mówisz o tym, a rywal i tak zadaje cios – pokazuje swoje
prawdziwe cele. I nie są to na pewno ani wymiana poglądów, ani rzeczowa
dyskusja, ani pokojowa debata.
„NIE WIEM” pobudza i obnaża…przeważnie
obnaża nie nas, tylko innych. A pobudza nas bardzo…to dzięki temu, że nie wiem,
ciągle szukam, ciągle czytam i ciągle jestem nienasycony…i oby to trwało jak najdłużej.
Czego sobie i Wam życzę… :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz