Zacząłem czytać znowu komiksy. I sobie to chwalę bardzo!
Wiele osób zapewne uzna to za niedojrzałe i dziecinne, ale powiem Wam jedno,
jeśli tak uważacie. Chuja się znacie, gówno wiecie i w dupie byliście. Ja
uwielbiam komiksy. Co prawda czasem mnie drażni zmiana rysownika w ciągu serii,
czasem widzę to, co się dzieje, inaczej. Ale to przecież podobnie jak z książkami.
I owszem, rozpoznaję różnicę od książek i pewną wadę komiksów. Przede wszystkim
komiks daje pewne ograniczenie w kwestii gry wyobraźni z treścią. Jest poniekąd
gotowym wizualnie medium. Ma jednak te przewagę nad filmem, że widzimy co
dziesiąty kadr akcji i w niektórych momentach naprawdę musimy wsiąknąć w historię,
żeby zrozumieć, co się dzieje w fabule. Ma jeszcze jedną wadę. Komisy są za
krótkie! Owszem, są nowele graficzne mające po kilkadziesiąt, nieraz nawet
sto-kilka stron, ale i tak po ich przeczytaniu czuje niedosyt. Chcę więcej!
Nie interesują mnie purystyczne dystynkcje między seryjnym
komiksem z uniwersum DC, Marvela czy Vertigo, a nowelą graficzną. Dla mnie to są
komiksy i w tym momencie na tym się skupię. Znam i rozpoznaję różnicę, nie
chciałbym jednak w tym momencie wnikać w podziały. Przyjmijmy, że na potrzeby
tej dyskusji komiksy to wszystko, co jest historią opowiedzianą przy pomocy
obrazków i dymków…
Co mnie kręci w komiksach? Przede wszystkim to, czego nie ma
w filmach. Głębia postaci i problemy, jakie są stawiane przed bohaterami. Filmy
są papką przygotowaną dla średnio inteligentnego odbiorcy. Komiks, żeby mógł
być odebrany w całości, powinien być czytany jak książka. Z tą różnicą, że zamiast
opisów mamy obrazki…no i to, co jest miedzy obrazkami musimy sobie sami
dopowiedzieć. To jest główna potęga komiksu. Podczas gdy w książce musimy napisać,
że bohater wyszedł z pokoju, w komiksie po prostu pokazujemy go na tle drzwi, a
następnie na zewnątrz. Więc komiks jest jakby medium, które można umieścić pomiędzy
książką a filmem. Uzupełnia to spektrum pozostając przy głębi postaci i wątków,
przedstawiając jednak świat pokazany, lecz nadal niedopowiedziany.
Teraz w kilku zdaniach i obrazkach przedstawię Wam kilka
moich ulubionych tytułów. I naprawdę wracam do tych serii, mimo, że często już
się pokończyły J
Kaznodzieja
Jak ktoś nie zna, nie słyszał albo nie wiem o istnieniu tej
serii, to powinien pokryć się bąblami i zejść na dwa dni do piwnicy. Wstyd.
Jeden z najlepszych komiksów! Historia kaznodziei z Teksasu, który zostaje
opętany przez nadnaturalną istotę o imieniu Genesis, co powoduje, że on i jego
kościół zostaje zrównany z ziemią. Oczywiście giną wszyscy wierni zebrani w
budynku. Genesis to wynik ostrej, seksualnej zabawy anioła z demonem. Jako, że
zawiera w sobie zarówno czyste zło jak i czyste dobro, ma moc porównywalną z
samym Bogiem.
I tak obdarzony Jessie Custer najpierw ucieka z Teksasu,
później spotyka kilka dość charakterystycznych indywiduów - Świętego Zabójców,
Graala czy Dupogęba. Naprawdę polecam ten komiks. Zwłaszcza, że zaraz
przestanie być dość elitarnym odkryciem, bo 7 lutego stacja AMC oznajmiła, ze
rozpoczyna zdjęcia do pilota autorstwa Setha Rogena (na szczęście Seth nie będzie
w tym grał).
Sandman
To jest absolutny mistrz! Całą serię napisał Neil Gaiman. Całość
to 86 albumów (75 serii plus 11 poza serią). Co ciekawe, kontrakt Gaimana mówił
o tym, że seria się kończy jak jemu się znudzi pisanie J
O co chodzi? Otóż w tym uniwersum istnieje rodzina,
rodzeństwo Nieskończonych: Los, Śmierć,
Zniszczenie, Rozpacz, Pożądanie i
Maligna (dawniej Marzenie) i Sen. Bohaterem jest ten ostatni, który zostaje przez
przypadek uwięziony przez maga na początku XX wieku i jest trzymany w niewoli
przez 70 lat. Po tym jak się uwalnia musi odebrać swoje narzędzia i odbudować
swoje królestwo.
Komiks nie jest łatwy w odbiorze i zawiera mnóstwo nawiązań
do mitologii, religii i wierzeń, ale także do literatury czy samego uniwersum
komiksów (na samym początku serii pojawia się Liga Sprawiedliwości).
Pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy kochają literaturę
Gaimana, lub po prostu chcą się przekonać, ze komiks może być ambitnym i wartym
uwagi produktem kultury.
Ja czytam w oryginale, bo w Polsce wyszło tylko 21 albumów
(17 z serii i 4 poza).
Lobo
Ostatni Czarnianin. Absolutny hit. Jedyne, czego brakuje to
wersji full 18+. Bo chętnie poczytałbym jak Lobo rzuca mięsem zamiast
fastrygować wszystko „półprzekleństwami”.
Historia Czarniania, który jako jedyny urodził się z
ładunkiem wszystkich złych emocji całej jego rasy i w konsekwencji wyeliminował
wszystkich, łącznie ze zniszczeniem swojej rodzinnej planety – a wszystko dla
zabawy. „Jestem ostatnim Czarnianinem. Rozpieprzyłem cała swoją planetę, jako
szkolny projekt naukowy – wystawiłem sobie szóstkę” – jak opisuje swoją genezę
sam Lobo. Jest wagabundą, łowca nagród i najemnikiem. Jest nieśmiertelny i sam
sobie to wywalczył, zarówno w piekle jak i niebie – po prostu nikt go nie chce
u siebie...taki chaos i zamieszanie wprowadza.
Uwielbiam kreskę w tych komiksach, teksty, nawiązania i pastisze,
które są główna pożywką fabuły. Polecam wszystkim, którzy szukają w komiksach
czegoś więcej niż tylko odwołań do honoru, sprawiedliwości czy porządku. Czysta
rozrywka
Deadpool
Mój ostatni konik. Tylko nie wyjeżdżajcie z wersją z filmu
bo rzygnę. Wade Wilson, czyli Deadpool to typowy anty-bohater, czyli taka
postać, która nie chce być bohaterem i ma w dupie ratowanie świata, ale jakoś
tak wychodzi, że to robi. Przy okazji zostawiając po sobie, zupełnie świadomie,
chaos i zniszczenie. Deadpool znany jest, jako „Merc with the Mouth” (jak ktoś
chętny to proszę to sobie elegancko przetłumaczyć). Po prostu nigdy nie
przestaje nawijać.
Co mnie kręci w komiksach Deadpool’a? Przede wszystkich to
nie są komiksy wyłącznie o rozpieprzaniu wszystkiego dookoła w rytm śmiesznych
dykteryjek. To pozycje o poszukiwaniu samego siebie i o radzeniu sobie z
przeciwnościami losu. Osobiście dla mnie na te chwile pozycja numer jeden.
Jestem dopiero w końcówce pierwszej serii, więc jeszcze coś
o tym napiszę J
***
Myślę, że jak sięgniecie po którykolwiek z powyższych
tytułów to na początek wystarczy.
Wspomnę tylko, że czytam i wracam do takich tytułów jak „Lucyfer”,
„Technokapłani”, „Spawn”, „Green Lantern” czy seria X-men we wszystkich typach
i odsłonach.
Dlatego właśnie jak powstaje film w oparciu o komiks, to
czasami po prostu aż mi się srać chce, jak widzę, jak zjebali daną postać.
***
To tyle na dziś.
Wiem, że miało być kontrowersyjnie, ale jakoś nie mogę się
oderwać od fikcyjnych światów, miedzy innymi w mojej książce…przy okazji
wpadłem na pomysł kolejnej i nie wiem, czy to nie zaważy na moim czasie
wolnym, który poświęcam napisanie tutaj…będę robił co mogę…tymczasem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz