Nic. Podobno od tego się zaczęło i do tego dążymy. Nie tylko, jako jednostki, ale jako cały układ. Jedno kichnięcie 13,8 miliarda lat temu i oto jesteśmy. Nie wiemy jak to się stało. Cały czas to badamy i to jest w tym najbardziej fascynujące.
Nie będę się tutaj bawił w wyliczanie teorii na Wielki Wybuch, bo to nie jest książka popularno-naukowa. Muszę jednak napisać o jednej, która mi się najbardziej podoba.
Jeśli nieznane Wam jest pojęcie antymaterii, to po krótce napiszę, o co chodzi. Antymateria, to Ty i ja oraz wszystko, co nas otacza, tylko o odwróconych wartościach.
Nie możesz jednak przybić piątki z odwróconym sobą. Jak to zrobisz…pyk…i Cię nie ma. Żeby napisać jak najprościej: +1 i -1 dają zero.
Zatem teoria, która mi się podoba mówi o tym, że nie było nic. Cała przestrzeń i czas skupiona w jednym punktowym ‘niczym’. Coś gruchnęło, bo natura nie lubi stagnacji i z niczego powstała materia i antymateria. Jako, że wybuch musiał być dość potężny, to rozdzielił te niszczące się wzajemnie czynniki. Potem wszechświat zaczął się formować, rozszerzać i zaczął się czas, w którym teraz żyjemy.
Naukowcy cały czas szukają dowodów na to, że antymateria istnieje. Jest to bardzo trudne i jest wiele naukowych danych na temat tych trudności. Ja mam swoją hipotezę, dlaczego nie widzimy antymaterii i nie możemy jej zaobserwować. Otóż podczas zderzenia materii z jej „anty siostrą” następuje ich wzajemna anihilacja, zniszczenie. W to miejsce powstaje NIC. Żadnej energii, wybuchu…nic. Zamknę Cię w pokoju bez okien i zgaszę światło. Co widzisz? Nic. Opisz to! No właśnie…
Nie twierdzę, że to teoria naukowa. To po prostu pomysł.
Dlaczego w ogóle o tym piszę?
Powodem jest wszechogarniająca pycha.
Wszechświat ma średnicę około 90 miliardów lat świetlnych , niezliczona ilość galaktyk, gwiazd i planet. Materia, z której jesteśmy złożeni, szacunkowo wynosi jedynie niecały 5% masy wszechświata . Oznacza to tyle, że suma masy wszystkich planet, gwiazd, obiektów, satelitów, Twojego komputera plus sto kilo mojej skromnej osoby, to niewiele więcej niż błąd statystyczny.
Powodem jest wszechogarniająca pycha.
Wszechświat ma średnicę około 90 miliardów lat świetlnych , niezliczona ilość galaktyk, gwiazd i planet. Materia, z której jesteśmy złożeni, szacunkowo wynosi jedynie niecały 5% masy wszechświata . Oznacza to tyle, że suma masy wszystkich planet, gwiazd, obiektów, satelitów, Twojego komputera plus sto kilo mojej skromnej osoby, to niewiele więcej niż błąd statystyczny.
Jakoś w tym wszystkich człowiek czuje, że jest wyjątkowy. Dla mnie ogrom wszechświata i fakt, jak niewiele o nim wiemy, powoduje, że mocniej stąpam po ziemi. Czuję się wyjątkowy i szczęśliwy, że istnieję. Mając jednak w tyle głowy zagadkę wszechświata nigdy, odkąd spojrzałem na siebie przez pryzmat tego, co już wiemy, nie czułem pychy. Tego specyficznego rodzaju pychy, który charakteryzuje ludzi o religijnej proweniencji. Wyjątkowy – tak. Każdy z nas jest wyjątkowy. Szczęśliwy – pewnie! Mamy diabelnie dużo szczęścia, że istniejemy. Pyszny – daleko od tego.
Jesteśmy diabelnie mali w relacji do wszechświata, żeby myśleć, że zajmujemy jakieś wyjątkowe miejsce i że wszechświat w ogóle uważa nas za wartych uwagi. Nie piszę tutaj o tym, że uniwersum ma świadomość. Chodzi jedynie o to, że jesteśmy, co najwyżej odpryskiem, wybrykiem natury i naszego zniknięcia nikt poza nami nie zauważy. Istnienie wszechświata nigdy nie było i nie będzie zależne od tego czy ludzkość chodzi po ziemi.
Jesteśmy diabelnie mali w relacji do wszechświata, żeby myśleć, że zajmujemy jakieś wyjątkowe miejsce i że wszechświat w ogóle uważa nas za wartych uwagi. Nie piszę tutaj o tym, że uniwersum ma świadomość. Chodzi jedynie o to, że jesteśmy, co najwyżej odpryskiem, wybrykiem natury i naszego zniknięcia nikt poza nami nie zauważy. Istnienie wszechświata nigdy nie było i nie będzie zależne od tego czy ludzkość chodzi po ziemi.
Zdanie sobie z tego sprawy i przywoływanie od czasu do czasu tej relacji, pozwala mi na spokojne i trzeźwe spojrzenie na tu i teraz. To, kim jestem dziś i kim będę jutro ma znaczenie tylko dla mnie i to dla siebie powinienem się rozwijać i pielęgnować swoje talenty . Może komuś się to wyda egoistyczne, ale jeśli spojrzycie na to szerzej, to czasem zbyt dużo uwagi przywiązujemy do tego jak nas postrzegają inni. To w większości niezbyt przyjazne spojrzenie. Częściej nas to hamuje niż pcha do działania. Żeby poczuć się wielkim, trzeba najpierw zdać sobie sprawę jak małym się jest. Próba ujęcia wszechświata w relacji do własnego ja bardzo w tym pomaga.
Zakładając, że wiesz gdzie chcesz iść, w jakim kierunku chcesz poprowadzić swoje życie, dobrze jest mieć punkt wyjścia. Moim punktem wyjścia jest fakt, że zawsze jest coś, dla czego nie znaczę nic i muszę naprawdę starać się zmienić siebie, ciężko pracować i rozwijać się, jeśli chcę dojść do momentu, gdy stanę się ważny dla kogokolwiek.
Chociażby na chwilę, ale naprawdę ważny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz