Jak czytam takie newsy, to mi się mózg przegrzewa i kipię z wciekłości.
Zwłaszcza, że takie rzeczy zdarzają się w kulturze, na której wielu chciałoby
się wzorować. Ale do rzeczy…
W USA, a konkretnie na Florydzie, pewna kobieta otruła, a że
jej nie wyszło to utopiła swoją dwuletnią córkę pod wpływem kazania, jakie
usłyszała od swojego „wielebnego” w kościele. Mniejsza o wyznanie, bo w Stanach,
co miasto to odłam chrześcijaństwa.
Kazanie dotyczyło rozdziału 22 Księgi Rodzaju, czyli
niesławnego momentu, gdy Bóg rozkazuje Abrahamowi poświęcić swojego ukochanego
syna. W sensie – zabić go w rytualnej ofierze. No i Abraham, jako wierny sługa
boga, zabiera się do tego bez żadnych skrupułów. W ostatnim momencie, tuz przed
poderżnięciem gardła synowi, Bóg powstrzymuje Abrahama i zawiera z nim
przymierze. Nie znajduję w tej opowieści żadnego moralnego ani etycznego
przesłania. Jest wręcz bestialskie i bezduszne.
Tymczasem, ta opowieść jest nadal wykorzystywana w kościołach
biblijnych, jako przykład całkowitego poświęcenia się woli Boga.
I rozumiem, że setki, tysiące ludzi postrzega tę opowieść,
jako metaforyczną. Jeśli potrafisz coś dobrego wyciągnąć z tak bezsensownej
metafory opartej na takim okrucieństwie to brawo, ale to Twoja sprawa.
Problem jest innego typu. Mianowicie są tysiące ludzi,
którzy odbiorą to, co jest zapisane w biblii, jako prawdę i nakaz postępowania.
Ci ludzie albo zostali w taki sposób zindoktrynowani, albo mają problemy z
odbiorem rzeczywistości. To drugorzędne. Ważne jest to, że takie historie
pchają ich do czynów okrutnych i pal sześć jakby robili sobie krzywdę. Ale
mordują innych ludzi!
Wróćmy, zatem do USA. Kimberly Dawn Lucas, wraca z kościoła do
domu. Stwierdza, że skoro Bóg powstrzymał Abrahama przed zabiciem jego syna, to
powinien także ja powstrzymać. Więc zamordowała swoją dwuletnią córkę i próbowała
otruć syna…a Bóg się nie odezwał. Na komputerze morderczyni odnaleziono notkę,
która jednoznacznie wskazuje, że inspiracją do tego czynu było kazanie w kościele.
Kobieta próbowała popełnić samobójstwo, ale jej się nie udało i została zatrzymana.
Mam spory problem z odwróceniem głowy od zła, jakie religia
powoduje. Zarówno na poziomie kultur, państw jak i na poziomie jednostek. To
jest straszne, że żaden pastor, ksiądz czy kaznodzieja nie zastanowi się czy przypadkiem
w tej lub innej przypowieści nie ma niczego, co jest dobre. Że klepią z książki
bezrefleksyjnie. Że mają w dupie fakt, ze ich kazania mogą wyrządzać psychiczne
szkody słuchającym ich dzieciom lub osobom niezbyt dobrze radzącym sobie w
kontaktach z rzeczywistością. Oczywiście widzę pewną przewagę w tym temacie w
lepiej zorganizowanych religiach (na przykład w kościele katolickim) gdzie kapłani
są edukowani w tych zakresie i mają pewne pojęcie o wpływie treści na psychikę
wiernych. W kościołach ewangelickich to niestety tak nie działa i tam byle, kto
może zacząć głosić „słowo boże”.
I nie usprawiedliwiam w żadnym wypadku kapłanów. Bo oni mimo
wszystko głoszą te brednie.
Mam tylko jedna refleksję. Zawsze jak jakiś nastolatek
grajacy w gry komputerowe lub słuchający metalu zabije kilka osób, to winne
są media i szatańskie przekazy muzyków. Jak ktoś zabije, bo zainspiruje go
Biblia, to szybko na pierwszy plan wysuwa się zaburzenia psychiczne i dysfunkcje
społeczne sprawcy. Dlaczego religia jest otoczona takim dziwnym immunitetem? Czy zawdzięczamy jej w dzisiejszych czasach aż tak wiele, żeby ją chronić, gdy
staje się inspiracją do przestępstw?
Poruszałem już ten temat przy okazji sprawy
Elliota Rodgera, gdzie fakt, iż był kształcony w męskiej szkole katolickiej
całkowicie został zbagatelizowany w odniesieniu do jego mizoginizmu i nieporadności
w kontaktach z rówieśnikami.
Religia nadal jest otoczona dziwną i niezrozumiałą ochroną
mimo tego, że jest jednym z podstawowych dostarczycieli postaw ksenofobicznych
i szowinistycznych.
Mnie to osobiście bardzo wkurza i denerwuje. W przypadku pani
Lucas pociągnąłbym do odpowiedzialności moralnej pastora, który nie potrafi
zrozumieć, że nie wszystkie przypowieści z Biblii są pozytywne. Powiem nawet, że
większość nie jest! I skoro ci kaznodzieje są takimi znawcami biblii, wiedzą,
co jest metaforą, a co jest „prawdą”, to powinni dokładać wszelkich starań, żeby
nie szerzyć postaw i pomysłów, które mogą negatywnie wpływać na społeczności. Nawet,
jeśli mają jedynie przypuszczenie, że w kościele jest jedna osoba, która może to
wziąć dosłownie – powinni odpuszczać. W przeciwnym przypadku, jako autorytety moralne
dla tych ludzi ponoszą współodpowiedzialność za ich czyny.
Nikt na mszach nie wspomina o tym, że córki Lota go zgwałciły po pijaku po zniszczeniu Sodomy i nikt nie wspomina o tysiącach ludzi, których wymordowali Izraelici, gdy szukali ziemi obiecanej. Dlaczego zatem ciągle przywołują historię Abrahama? Tego nie rozumiem…
Nikt na mszach nie wspomina o tym, że córki Lota go zgwałciły po pijaku po zniszczeniu Sodomy i nikt nie wspomina o tysiącach ludzi, których wymordowali Izraelici, gdy szukali ziemi obiecanej. Dlaczego zatem ciągle przywołują historię Abrahama? Tego nie rozumiem…
Historia niby odległa, bo dzieje się za wielką woda, w USA,
ale uważam, że należy takie historie pokazywać Polakom, bo pokazują one, w
jakim kierunku może prowadzić ślepa wiara w słowa klechy.
Może ktoś zamiast wierzyć w kazania tylko, dlatego, że są
oparte na Biblii, zastanowi się czy mają one w ogóle sens. I czy powinniśmy kierować
się w życiu zasadami z epoki brązu…bo moim zdaniem absolutnie nie!
Amen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz