wtorek, 24 czerwca 2014

[NIECENZURALNE] Polityczna poprawność…litości…


Jeśli śledzicie mojego bloga, to zapewne wiecie, że w tym tygodniu uczestniczę w szkoleniu z pracy. Tematyka szkolenia jest „Analiza Biznesowa”. Nie będę wchodził w detale, bo nie o tym chcę.
Szkolenie prowadzi Amerykanin. Jak wiecie polityczna poprawność to domena USA i tam wszyscy się panicznie boją powiedzieć coś, co może kogoś obrazić. 

Prostym przykładem jest pojęcie shell shock. Uknute podczas I wojny światowej było nazwą reakcji żołnierzy na działania wojenne. Traumą powodującą uczucie bezsilności, bezsenność, strach, panikę, depresję lub niezdolność logicznego myślenia. Tak, nie mylicie się. Dziś nazywamy to zjawisko zespołem stresu pourazowego (PTSD)! To jedyne w sowim rodzaju, w dużej mierze wynikające z politycznej poprawności zmiękczenie nazwy zjawiska. Wiecie, do czego to doprowadziło? Do tego, że ludzie uważają, ze mogą dostać PTSD (post traumatic stress disorder) w odpowiedzi na trollowanie w sieci! Serio! Jest przynajmniej jeden przykład idiotki, która stwierdziła, ze prześladowanie i trollowanie na twitterze spowodowało u niej PTSD! No kurwa!
I przykłady można mnożyć!

Czego się dowiedziałem na szkoleniu w tym zakresie? Otóż w USA i UK nie jest politycznie poprawne używanie określenia „burza mózgów” (brainstroming) w odniesieniu do warsztatu kreatywnego! Zamiast tego, należy używać określenia „spotkanie pierwszych/pierwotnych myśli” (first/primary thought meeting)! Wiecie, dlaczego? Bo lekarze stan podczas ataku epilepsji nazwali burzą w mózgu! No ja pierdolę! Czy jak by lekarze stan podczas ataku epilepsji nazwali sraczką elektronów, to nie moglibyśmy używać słowa sraczka w odniesieniu do rozwolnienia? Czy ktoś mi może wytłumaczyć logikę takich zabiegów.

I co jest ciekawe. W 2005 roku zrobiono badanie na osobach chorych na epilepsję i jaki wyszedł wynik? Jebane 93 procent badanych stwierdziło, że ma to w dupie i ich to nie obraża! Ale chuj tam, na wszelki wypadek zbanujmy to określenie, bo jeszcze ktoś w miejscu pracy nas pozwie za dyskryminację!
Czy naprawę ktoś uważa, że zmiana sposobu mówienia o jakiś zjawiskach albo rzeczach czy czynnościach zmieni ich naturę? Czy naprawdę staliśmy się takimi miękkimi dupkami i pizdami, że nie możemy znieść bezpośredniej prawdy?

Ja osobiście uważam, że jeśli używasz miękkiego języka to prowadzi to do bagatelizowania problemu, do jego rozmycia. Takie ujebywanie wagi i siły słów powoduje, że tracą one swoje powszechnie uznane znaczenia, tracą energię, którą z kontekstem wnoszą.

Wiecie, co jeszcze dostrzegam w takich zabiegach? Chęć kontrolowania tego, w jaki sposób myślimy! Bo zastanówcie się. Jeśli pomyślicie o kimś, że jest chujem czy skurwielem, to niesie ze sobą ładunek emocjonalny nieporównywalnie większy niż jak pomyślicie o kimś, że jest penisem i bydlakiem. I za chwilę, jak damy sobie wcisnąć politycznie poprawną nowomowę, to nasze deklaracje i wypowiedzi zostaną odarte z ładunków wartościujących, przestaniemy przy pomocy język i słów przekazywać emocje i słowa stracą swoją wagę. Przynajmniej ja widzę w tym zagrożenie.

I z pewną, póki, co, szyderczą uprzejmością patrzę na ludzi, którzy próbują mi na miękko wmówić, że nie powinienem przeklinać lub nazywać rzeczy po imieniu. Że nie powinienem o osobach niepełnosprawnych mówić kaleki lub inwalidzi, że nie powinienem o osobach upośledzonych umysłowo mówić debile (swoją droga kliknijcie na Wiki w hasło debilizm i zobaczcie jak miękko przechodzą do politycznie poprawnego określenia – TU). Pamiętacie słowo „dupa”? Najpierw kazali nam mówić zamiast tego słowa - pupa, teraz każą mówić tyłek…za chwilę, będziemy mówić – „organ do siadania”. Czy naprawdę to, że nazwę debila osobą niepełnosprawną umysłowo w stopniu lekkim, czy idiotę - osobą niepełnosprawną umysłowo w stopniu umiarkowanym, zmieni coś w fakcie, że są jebanymi debilami czy idiotami? To oczywiście przykłady skrajne i specjalnie wyolbrzymione, ale nie czujecie, że coś jest nie tak? Bo mi zaczyna to nie pasować, że ktoś próbuje mi nakazać jak mam się donosić do faktów…następnym krokiem będzie narzucenie jak mam myśleć na temat faktów? NO WAY!


Dlatego tutaj i teraz oznajmiam wszem i wobec:

Pierdolę polityczną poprawność! Pierdolę to czy mój język Cię obraża? Jak tak, to idź do domu, popłacz sobie, nie wiem…jebnijj głową w ścianę albo zamów psychiatrę. Jeśli nie potrafisz sobie radzić z rzeczywistością, to Twój problem! Nigdy nie próbuj cenzurować tego jak mówię i co mówię. I nie mów mi, że to obraźliwe – to jest arbitralne i to Twoja opinia. Masz do niej prawo, a ja mam prawo powiedzieć – sram na to! Nikt nie będzie kontrolował tego, co i jak mówię. Nie podoba się – nie słuchaj, nie czytaj, nie podchodź! Jeśli nie potrafisz znieść tego, że czasem ludzie mówią rzeczy, które Ci się nie podobają – droga wolna, nikt Cię nie zatrzymuje – wyjedź najlepiej tam gdzie nikt Cię czymś takim nie zaskoczy i nie spowoduje Twojej traumy! Ale nie próbuj nikogo zmuszać do zachowania głupich i bezsensownych standardów tylko, dlatego, że Tobie one pasują.

I jeszcze jedno… 

Jeśli oczekujecie czegokolwiek od otaczających Was ludzi to bądźcie świadomi, że będziecie musieli za to zapłacić. Pracodawca płaci pracownikom za to, żeby w kontaktach z współpracownikami zachowali określone standardy; redakcja płaci dziennikarzom, żeby używali i trzymali się konkretnych i określonych reguł językowych; korpus dyplomatyczny płaci ambasadorom i konsulom, żeby miękko sprzedawali kit językowy swoim odpowiednikom z innych państw. Nie oczekuj, że za darmo zacznę stosować Twoje standardy tylko dlatego, że płaczesz jak tak mówię.

To samo się odnosi do mojego bloga i mojego życia prywatnego. Jak zaczniesz płacić mi za artykuły, to możesz mi wskazać, że nie powinienem nadmiernie przeklinać czy obrażać kogokolwiek. Stłamsisz w ten sposób cześć mojej natury – ale za odpowiednią cenę, mogę się poświęcić i obrażać ludzi bez używania „brzydkich” słów i poruszać kontrowersyjne tematy bez słów „powszechnie uznanych za wulgarne”. Dlatego, że zdaję sobie sprawę, że życie to gra porozumieniem i kompromisem. Ale, do kurwy nędzy – quid pro quo – nic za darmo!

Wszystkim, których obraziłem w jakikolwiek sposób w tym poście proponuję nabranie większego dystansu do samych siebie i do innych. I wyciągnijcie głowy z własnych dup. Świat nie jest taki jak chcecie, żeby był – zwłaszcza jak ktoś go Wam za Was układa i standaryzuje…


Amen!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz