Spotkaliście
się pewnie w dyskusjach ze stwierdzeniem „X
powiedział, że Y. X jest ekspertem w (Y) i dlatego Y jest prawdą.” Na przykład
– „Kowalski powiedział, że samochody potrafią
latać. Kowalski jest ekspertem od motoryzacji, więc to prawda”.
To
oczywiście jaskrawy przykład, ale pokazuje jak działa głupie zawierzanie autorytetom.
I temu chciałbym się przyjrzeć.
W
logice, ten błąd nazywa się argumentum ab
auctoritate, argumentum ad verecundiam, argument z autorytetu. Jednak
chciałbym spojrzeć na temat nie od strony formalnej oceny logicznej, tylko od
takiej zwykłej, ludzkiej. Bo oczywiście jest to nie merytoryczny sposób
argumentacji i w formalnej debacie jest błędem. Ale dlaczego nie powinniśmy
tego robić także w zwykłych, codziennych dyskusjach też jest bardzo ważne.
Problem
z takimi odniesieniami wynika przede wszystkim z tego, że od najmłodszych lat jesteśmy
uczeni słuchania się innych, bezkrytycznego przyjmowania zdania rodziców,
nauczycieli czy innych „starszych”, jako prawdy. Jest to oczywiście pozytywny
mechanizm przyspieszający integrację społeczną, ale niesie za sobą ładunek ograniczający
osobisty rozwój. Bo nie uczymy dzieci, że należy zwracać uwagę na to, co się
mówi, nie na to, kto to mówi. Zatarcie tej różnicy powoduje, że to, co mówimy
przestaje mieć znaczenie i liczy się, kto wypowiada dane słowa.
To
implikuje poważne problemy. Nie żartuję. Bo prowadzi do sytuacji, gdy ktoś,
kogo uznaliśmy za autorytet, może zacząć gadać niestworzone głupoty i nie będziemy
w stanie tego wyłowić, bo mówiący przesłoni nam przekaz.
Zawsze
powinniśmy najpierw brać pod uwagę, CO
zostało powiedziane, a dopiero potem, jeśli to konieczne i potrzebne, KTO to mówi. I to powinniśmy wbić sobie
do głów.
Dzięki
temu zyskujemy dwie rzeczy:
Po
pierwsze uczymy się oddzielać poglądy, tezy i wypowiedzi od ludzi i podczas
dyskusji nie krytykujemy rozmówców tylko ich poglądy. To ważne, bo tylko dzięki
temu możemy starać się uniknąć emocjonalnego zaangażowania w dyskusję. Zwłaszcza,
gdy chcemy rozmawiać merytorycznie.
Po
drugie – nie wpędzamy się w pułapkę podporządkowania innym wypowiedziom
autorytetu. Często może to być wykorzystane przeciwko nam. Bo jeśli zacytujemy kogoś,
jako autorytet i uznamy, że to, co powiedział jest wiążące, bo on jest ważną
osobą, to ktoś wyciągnie coś z życia tej osobistości, jego postaw z zupełnie
innego pola i obali całość naszej wypowiedzi.
Poruszamy
też inną płaszczyznę tematu. Jeśli pokładamy nasze zaufanie w wypowiedziach
autorytetu, to w pewnym sensie stajemy się poddani i zależni od tego
autorytetu. Porażka tej osoby staje się naszą porażką, a przypadek, gdy nasz „idol”
się pomyli, powoduje, że czujemy się źle, odnosimy to do siebie i często zaczynamy
wątpić w to, co do tej pory uznawaliśmy za prawdę. To nigdy nie jest przyjemne.
Czasem wychodzi nam na dobre, ale częściej uruchomimy jakieś nielogiczne
wytłumaczenie tej pomyłki lub sprzeczności, niż podważymy całość wypowiedzi tej
osoby i oderwiemy ją od jej pomysłów.
Dostrzegam
dobre strony polegania na autorytetach we wczesnym stadium życia, gdy uczymy
się relacji społecznych, podstawowych prawd o rzeczywistości. Tylko, że w
pewnym momencie powinniśmy dostać jasny sygnał, że nie jest ważne, kto nas
uczy, tylko, czego nas uczy. Tego, niestety brakuje. Zarówno w edukacji szkolnej
jak i w zwykłym domowym podejściu do nauki. Ważne jest też wskazanie na
potrzebę nauki krytycznego myślenia. Bezmyślna akceptacja autorytetów jest formą
intelektualnego lenistwa, powiedziałbym nawet – zniewolenia. Od najmłodszych
lat jesteśmy tego uczeni – nie podważaj zdania rodziców, nie dyskutuj z nauczycielem,
słuchaj księdza…i w sytuacji, gdy osoby na takich pozycjach mają złe zamiary, pozbawiamy
się narzędzi do obrony. Jesteśmy zdani na łaskę sztucznie wciśniętych nam
autorytetów.
Bo
autorytety powinny być budowane nie na podstawie tego, kim są, tyko na
podstawie tego, co nam dają, co mówią. Z zastrzeżeniem, że żaden autorytet nie
powinien być autorytarny i absolutny. Każdy powinien podlegać krytyce,
sceptycznej analizie. Zwłaszcza, gdy wypowiada się w kwestiach, które mogą mieć
wpływ na nasze postrzeganie rzeczywistości.
Konkludując
– odwołanie się do autorytetu nie powinno być argumentem. Autorytety w postaci
ekspertów są miałkie i łatwe do odrzucenia. Dyskutujmy o pomysłach, ideach i
tezach, nie o ludziach, którzy je proponują. I uczmy się merytorycznej krytyki
prezentowanych poglądów w oderwaniu od autora wypowiedzi. Bo dobre pomysły i
prawda nie potrzebują poparcia nazwiska czy tytułu naukowego. Tylko słabe pomysły
i głupie propozycje musza korzystać ze wzmocnień tytułów naukowych i znanych
osobistości, żeby przebić się, jako pozytywne i potrzebne. Jeśli nauczymy się
oddzielać te dwie rzeczy – autora od idei, twarzy od przekazu, to zyskujemy potężną
broń nie tylko do dyskusji, ale też w normalnym odbiorze rzeczywistości. Nikt
nam nie sprzeda niepotrzebnego gadżetu firmowanego znanym aktorem, żaden miły
polityk nie wciśnie nam bełkotliwej i szkodliwej koncepcji ideologicznej. Dlatego
uważam, że kwestionowanie autorytetów i nauka krytycznej, sceptycznej analizy są
bardzo ważne. Bo tego można się nauczyć…tylko trzeba troszkę popracować głową i
przestać być łatwowiernym, infantylnym wyznawcą. W dorosłym życiu, sceptyczne i
krytyczne podejście nikomu nie zrobiło krzywdy…a wiara autorytetom robi krzywdę
ludziom codziennie…
Tylko
od Was zależy, czy będziecie samodzielnie myślącymi ludźmi czy też będziecie
ślepo podążać za pasterzami, tylko, dlatego, że inni idą za nimi, albo, dlatego,
że są znani i powszechnie lubiani…wybór zawsze należy do Was J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz