Wszyscy już chyba komentowali
artykuł Frondy „Naukowe
dowody na istnienie Boga”. Kto jednak zwrócił uwagę na postać Anthony’ego
Flew, tego rzekomo nawróconego ateisty, który podobno jest autorem części tych żałosnych
wypocin.
Wiecie, co mi to przypomina?
Pieprzenie o tym, że Darwin i Einstein na łożu śmierci się nawrócili. Dodatkiem
jest, że podobno w wieku 84 lata Flew napisał książkę „Bóg istnieje”. I Flądra,
oczywiście nie sprawdziła, że współautorem tej książki był Roy Abraham Varghese
i wszystkie ukazujące się bezpośrednio po jej wydaniu recenzje jednoznacznie
wskazywały na fakt, że to Varghese napisał tę książkę. Flew w tym czasie znajdywał
się w stanie demencji i nawet podczas wywiadu z redaktorem NYT Markiem Oppenheimerem
nie pamiętał nic z tej książki. Ani filozofów, których opiewał, ani argumentów,
których rzekomo użył…niczego!
Pogłoski o konwersji Flew z
ateizmu na deizm krążyły od 2001 i wielokrotnie je wyjaśniał. Dopiero w 2004
przyznał się do skłonienia się do deizmu w duchu Thomasa Jeffersona. Flew wspierał
boga Arystotelesa, odrzucał koncepcję życia po życiu, Boga, jako źródło dobra
czy zmartwychwstanie Jezusa, jako faktu historycznego. Był także wrogi wobec
doktryn islamu. W grudniu 2004 roku powiedział „Myślę o Bogu zupełnie inaczej
niż Bóg Chrześcijan i bardzo daleko od Boga Islamu, ponieważ obydwaj są opisani,
jako wszechmogący, Orientalni despoci, kosmiczne Saddamy Husseiny”. Zatem jeśli
cokolwiek pochodzi od Flew, nie wspiera w żadnym wypadku koncepcji Boga
chrześcijan. A jeśli jest cytowane z książki „Bóg istnieje”, najprawdopodobniej
nie napisał tego on.
Czy muszę się skupiać na
pozostałej treści artykułu? Chyba nie. Przelano już gigabajty dyskutując na ten
temat. Wniosek jest bardzo prosty.
Autor tekstu nie rozumie, czym jest nauka.
Nauka nie jest szukaniem dowodów
do tezy, tylko wyciąganiem konkluzji na podstawie dowodów. Nawet nauki interpretacyjne,
jak historia, nie zakładają ze coś miało miejsce i potem szukają na to dowodów.
Zupełnie odwrotnie – jeśli znajdują się dowody na jakieś wydarzenie, to wysuwa
się hipotezę, szuka kolejnych potwierdzeń tych zdarzeń i jeśli jest ono wystarczająco
silnie udokumentowane – uznaje się je na tyle prawdopodobne, że przyjmuje się je,
jako konkluzję badań historycznych.
Druga stroną jest pewność. Bo
nauka nigdy nie mówi czegoś na 100%. Nauka działa w obrębie prawdopodobieństwa,
czasem niskiego, czasem graniczącego z pewnością, ale nigdy absolutnego. Działa
tutaj zasada dziewiątek, czyli przedstawienie działania jakiejś hipotezy w maksymalnej
wartości 99,9%. I jeśli coś daje się po raz kolejny udowodnić, potwierdzić, to
naukowiec nie dodaje brakującego do 100% ułamka, tylko dostawia kolejną dziewiątkę.
I mamy sprawdzalność na poziomie dwóch, trzech, pięciu dziewiątek. Nie na 100%.
Nigdy.
Po trzecie – argumenty to nie
dowody. Żaden argument nie powoła do życia żadnego bytu, nie sprawi, że
niewiarygodny i nieprawdopodobny byt zacznie istnieć, bo przedstawimy poprawnie
skonstruowany argument logiczny na jego istnienie. Pomijając już fakt, ze
znakomita cześć apologetycznej, teistycznej argumentacji opiera się na błędnych
przesłankach, myśleniu życzeniowym czy presupozycji. No i oczywiście nie przedstawiają
żadnych dowodów. Chcą zrównać czystą argumentacje z dowodzeniem empirycznym, a
to po prostu jest głupie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz