Nasz młody ateista
sprzedał już swoim rodzicom, że wątpi, poszukuje. Teraz przed nim najcięższe
zadanie – musi pokazać, że to, w jaki sposób oni widzą ateizm nie do końca
odpowiada temu, czym faktycznie jest.
I wbijanie komuś
definicji do głowy niczego nie zmieni. Możemy tłumaczyć na poziomie
koncepcyjnym całymi tygodniami i nic się nie przebije. Musimy to zrobić inaczej…jest
kilka sposobów.
Pierwszym jest
antyklerykalizm. Startujemy od miękkiej krytyki instytucji kościelnych. Materiałów
i powodów, dla których możemy krytykować kościół katolicki (czy każdy inny)
jest mnóstwo. I możemy zacząć od tego. Problemem w antyklerykalnym podejściu do
„coming-out’u” jest to, że ta postawa nie mówi nic o wierze w Boga. A to zawsze
stanie na ostrzu noża w tego typu sytuacjach. Gdy wejdziemy w kwestie
antyklerykalizmu, to pewnie przekonamy najbliższych, że kościół, to nic
dobrego. Tylko, że wtedy pojawi się pytanie – „ale w Boga wierzysz?”…i jesteśmy
w punkcie wyjścia. Dlatego nie zalecałbym tej taktyki, jako punktu wyjścia na
tym etapie. Jako dodatkowy argument – tak, ale nie, jako jedyna opcja
argumentacji.
Pewną opcją jest
pokazanie zasług racjonalizmu, sceptycyzmu, nauki, właśnie w kontekście
ateizmu. Większość wynalazków, technologii, z których korzystamy, na co dzień,
postało w wyniku pozbawionych wiary w bóstwa działań. To droga łagodna, ale
wymagająca dużej ilości pracy. Bo musicie się dowiedzieć, jakim wynalazkom na
drodze stała wiara i jak wyrzucenie jej z równania umożliwiło rozwój. Musicie
poczytać jak wierzenia w mity blokowały rozwój nauki. I nie pokazywać tych
blokad, tylko, co pozytywnego wynikło z faktu, że zapomnieliśmy w tych
przypadkach o Bogu. W ten sposób pokażecie, że ateizm to nie jest dekadencja i
nihilizm, tylko poszukiwanie własnego miejsca, własnej drogi. Bez sztucznych
barier i hamulców w postaci zabobonów. Musicie tylko uważać, żeby nie wchodzić
za bardzo w szafowanie autorytetami. Bo każdemu można coś zarzucić, ludzie są
wielowymiarowi. Jeśli skupicie się na jakiejś konkretnej postaci, to na sto
procent znajdzie się coś, co w oczach wierzących okaże się dyskryminujące tą
postać. Dlatego odrywajcie osiągnięcia technologiczne, naukowe od ich twórców.
Oni, poza tym, że ich odkrycia i dokonania były możliwe, dlatego, że odrzucili
zabobony, są drugorzędni. Nie wpadajcie w pułapkę autorytetów. Pokażcie, że
wyrzucenie Boga z równania eliminuje nierozwiązywalny „X” i prowadzi do
rzeczywistych rozwiązań.
Możecie też pójść na
opcję szokową. To też wymaga sporo pracy, ale działa. Ja w ten sposób
przekonałem kilka osób do rewaluacji swoich wierzeń J
W skrócie – wystarczy
zebrać wszystkie zasady danego systemu religijnego – przykazania, dogmaty,
reguły i obedrzeć je z mistycznego, nadnaturalnego charakteru. Bo gdy weźmiecie
na przykład dekalog, to po wywaleniu z niego Boga zostają trzy całkiem
przydatne zasady (nie kradnij, nie zabijaj, nie kłam) plus siedem reguł, które
są opresyjne – bezkrytyczne oddanie autorytetom, kontrola myśli i emocji, nieprzystające
reguły o charakterze jedynie rytualnym. Dołóżcie do tego resztę zasad kościelnych
z obdarciem ich z Boga i okazuje się, że mamy do czynienia z systemem, który
mógłby śmiało stawać w szranki z każdym systemem totalitarnym. Znajdziecie tam pełno
szowinizmu, ksenofobii, okrucieństwa i zwykłej żądzy kontrolowania innych.
Dorzucam do tego wszystkie reguły wynikające z Biblii (Jezus nigdy nie
zakwestionował, ani nie anulował żadnego przepisu ze Starego Testamentu) – pochwała
niewolnictwa, niższy status kobiet, zabijanie za pracę w święta i dziesiątki
innych, przestarzałych i okrutnych przepisów. Takie pragmatyczne podejście do
treści religijnych i pism „świętych” pokazuje, do czego prowadzi wiara w Boga, którego
reprezentują te materiały. I do czego są wykorzystywane przez rzekomych pośredników
między Wami, a tym konkretnym Bogiem. I ten Bóg może Wam po prostu moralnie nie
odpowiadać. Odmawiacie oddawania mu czci. Tak jak Wasi rodzice odmówili
czczenia setek innych bogów!
Nie powiem Wam, która
z tych opcji jest najlepsza. To musicie wyczuć. Możecie też je mieszać i
dawkować. Chodzi o pewną wrażliwość, z którą musicie podejść.
I właśnie tym, jutro
zamkniemy ten krótki cykl…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz